To, że w polskich szkołach dzieje się nie najlepiej, wiadomo nie od dzisiaj. To, że system wali się na naszych oczach widać od stosunkowo krótkiego czasu. Coraz więcej osób ma świadomość, że tak być nie może. Irytują się nie tylko nauczyciele i dzieci, ale coraz częściej rodzice. Z ich perspektywy cała sytuacja też prezentuje się nie najlepiej, żeby nie napisać fatalnie. Rodzice mają dość. I nie ukrywają, że są porządnie zirytowani. Coś w końcu musi się zmienić.
W szkole…niski poziom
Z jednej strony nadmiar nikomu niepotrzebnej wiedzy. Zbyt mocne skupianie się na zbyt szczegółowych podręcznikach, a zbyt małe zwracanie uwagę na podstawę programową. Ciągły pośpiech i brak czasu na powtórki, usystematyzowanie wiedzy, a co dopiero rozmawianie na poważne tematy. Te wszystkie, które realnie interesują młodego człowieka.
W konsekwencji dzieci uczą się coraz więcej i coraz szybciej zapominają. Nie są w stanie wykorzystać zdobytej wiedzy w praktyce, połączyć informacji z różnych przedmiotów, nie wspominając o kreatywnych wnioskach.
Trudno odnieść wrażenie, że nadmiar wymagań i szybkie tempo pracy z uczniem to zabieg celowy, który ma za zadanie nienauczenia zbyt wiele. W interesie rządzących nie jest wyedukowane społeczeństwo, które będzie punktować władzę, pilnować jej i zmuszać do działania na rzecz „ludu”. Im głupsze społeczeństwo, tym dla rządzących lepiej. I obserwując to, co dzieje się w szkołach publicznych, można uznać, że chodzi o to, żeby udawać, że nauczyciele uczą, udawać, że dzieci chcą się uczyć, a rodzice nie widzą, jak to wszystko karykaturalnie wychodzi.
Uczenie bzdur
Błędy w podręcznikach, nieścisłości, często zagubienie polskiego nauczyciela, który sam popełnia mnóstwo błędów. Nie wie, nie dokształca się, bo nie ma czasu, siły, ani ochoty. Wychodzi z założenia, że skoro nie płacą mu za to godnie, to on też nie będzie się starał.
W wielu polskich szkołach dzieci przez cały rok nie mają chemii czy fizyki. Nie ma nauczyciela, ten, kto jest – choruje. Zastępstwa gonią zastępstwa. Wiele lekcji wygląda podobnie. Nauczyciel wchodzi, mówi dzień dobry, siada do ławki, a dzieciom nakazuje samodzielną pracę z podręcznikiem i ćwiczeniami. Dzwoni dzwonek, dzieci wybiegają na przerwę z ulgą, że kolejna lekcja zaliczona.
Coraz mniej w szkołach osób, którym się chce. Coraz więcej takich, którzy wchodzą i mówią: „o nie, znowu mam z wami lekcje” lub żalących się „naprawdę nie wiem, dlaczego wybrałam zawód nauczyciela”. Totalny obraz rozpaczy.
Brak szacunku
Nauczyciele narzekają na brak szacunku. Jednak ten sam problem mają dzieci, których nikt nie informuje wcześniej, jaką lekcję mają, gdy jest zastępstwo. Nie mówi się im, że nie działa lodowisko i w konsekwencji, żeby nie brać łyżew do szkoły. Nie pozwala się uczniom wyjść do toalety, zadać „głupiego” pytania. Szafki w szkołach, które powstały, by chronić dziecięce kręgosłupy są ciągle zepsute, w konsekwencji dzieci noszą ciężkie plecaki. Nauczyciele, mimo że nie korzystają z dziećmi z podręczników i tak każą je nosić. Jeśli ich się nie ma, to jest minus lub jedynka. Podobnie za brak zeszytu, bo to najważniejsze, żeby dziecko notowało w dużym zeszycie a nie na brudno, jeśli ma taką ochotę przepisywać notatkę w domu.
Trudne dzieci
Problemem jest zasiadanie w ławkach z trudnymi dziećmi. Coraz więcej orzeczeń, coraz więcej trudnych zachowań. Nie tylko w klasach integracyjnych. W każdych. W konsekwencji nauczyciele tracą mnóstwo czasu na uspokajanie dzieci, na dziesięciokrotne tłumaczenie tego samego, bo dane dziecko wpadło na pomysł, że jeśli będzie upierało się, że nie rozumie, to nauczyciel nie zrealizuje tematu i będzie następnie mniej do nauki w szkole.
Na przerwach walki, obrażanie, hejt. Dzieci, które w domach nie mierzyły się z agresją w szkołach doświadczają jej w czystej postaci. Nikt nie radzi sobie z sytuacją. Nauczyciele są bezradni, jeśli rodzice trudnego dziecka nie chce współpracować.
Strata czasu
W konsekwencji coraz więcej rodziców zauważa, że ich dzieci siedzą po 7-8 godzin w szkole, ale niewiele z niej wynoszą. Uczą się, ale nie tego, co trzeba. Przede wszystkim trudnych zachowań od rówieśników, olewania nauki, cwaniakowania, kombinowania i oszukiwania. Wsiąkają atmosferę beznadziei, rozczarowania. Wracają ze szkoły i uczą się ponownie. Sami, z rodzicami, na korepetycjach.
Rodzice irytują się podwójnie. Bo mają prawo oczekiwać dobrej edukacji dla dzieci, jednak jej nie otrzymują. Wielu ucieka do edukacji domowej, do szkół prywatnej. Pozostali uczą własne dzieci, wykupują korepetycje. Różnice między dziećmi pogłębiają się. Tych, co nie stać, zostają w tyle. Dzieci z trudnych rodzin na samym wstępie skazane są na porażkę. Edukacja już nie spełnia tej roli co wcześniej. Nie wyrównuje szans. Wprost przeciwnie. Jest kolebką coraz trudniejszych zachowań i patologii systemu.
Komentarze