Rodzicielstwo bliskości to idea piękna, niemal baśniowa, słodka, rozkoszna, pachnąca jak świeżo wykąpany niemowlak, gładka jak jego czysta skóra, pozbawiona wszelkich załamań i niedoskonałości. I z tego powodu mało prawdziwa. Nadmuchiwana do granic możliwości pęka jak bańka mydlana.
Choć zwolennicy podkreślają, że w myśl jej zasad można wychować dziecko (nawet nie wychować, bo rodzicielstwo bliskości to „nie-wychowywanie”), to prawda jest taka, że im dzieci starsze, a rodzice bardziej doświadczeni, tym rzadziej styl ten traktuje się poważnie. Porównuje się go do sposobu opieki, który sprawdza się nad najmłodszymi dziećmi. I tylko nimi. Gdy maluch dorasta, rodzicielstwo bliskości nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością.

Antenatal record, Close up of pregnant woman holding hand on belly and doctor or obstetrician holding ultrasounds and explain results of pregnancy test in hospital. Concept of healthy mom and baby, love and care.
Co prawa możemy udawać, że świat jest idealny i próbować nagiąć rzeczywistość do potrzeb dziecka, jednak niestety prędzej czy później dotrze do nas, że nasze starania są skazane na porażkę. Dziecko, które nie zostało wychowane przez rodziców, zostanie wychowane przez świat. I tę lekcję najpewniej mocno przeżyje.
Pokaż jak bardzo kochasz dziecko
Dzisiaj wyścig szczurów to składowa każdego fragmentu rzeczywistości. Licytacja odbywa się w wielu sferach życia. Także w wychowaniu. Wmawia się nam, że dobrze kochać można tylko tak, jak aktualnie sądzi jedna czy druga „mądra głowa”, a jak się postępuje inaczej, to na pewno nie ma się odpowiedniej wiedzy i krzywdzi się dziecko.
Modne jest przytulanie w chuście, noszenie i unikanie płaczu, a każdy przejaw niezadowolenia ze strony dziecka odbierany jest jako porażka rodzica. Bo gdy dziecko łka, to znaczy, że rodzic jest gorszy od przodka, który opiekując się w buszu noworodkiem, nie mógł sobie pozwolić na to, by niemowlę płakało, bo w ten sposób stanowiłoby zagrożenie dla życia rodziny.
Dziecko ma się uśmiechać, a rodzic ma być zawsze blisko. Ma pokazywać swoją akceptację nawet wtedy, kiedy wydawać by się mogło, że intuicja podpowiada, że trzeba być stanowczym i powiedzieć „nie, nie podoba mi się to”. Rodzic ma dzisiaj cicho przypatrywać się swobodnej, nieakceptowalnej społecznie ekspresji emocji. Jakby się zapomniało, że emocje można nauczyć się uzewnętrzniać na wiele sposobów.
Nie pokazuj dziecka światu
Pytanie za sto punktów? Dlaczego zwolennicy rodzicielstwa bliskości propagują długie przebywanie z dziećmi w domu, nie biorą pod uwagę wysłania malucha do żłobka czy przedszkola, a gdy dziecko dorasta, podkreślają zalety edukacji domowej? Odpowiedź jest prosta. Ponieważ ich styl opieki nad potomstwem nie sprawdza się w świecie zewnętrznym.
Niestety świat się nie zmieni dla dzieci. To my jako rodzice musimy wychowywać dzieci tak, by odnalazły się w świecie, takim, jaki jest. I nawet jeśli bardzo chcemy, by żyło się naszym maluchom jak w raju, to rzeczywistości nie zmienimy. Historia nie zna takich przypadków, by ogół dostosowywał się do większości.
Nie wychowuj. Co w zamian?
Można się umówić, że kilkulatek, który nie zna kar, nagród, podniesionego głosu, do którego od urodzenia przemawia się spokojnie, ciągle tłumacząc, nie zabrania się, by nie ograniczać rozwoju, nie decyduje o czasie odstawienia od piersi, nie planuje „wyprowadzki” do własnego pokoju, nie ogranicza czasu z rodzicami, będzie umiał doceniać taki sposób opieki i odnajdzie się w nim doskonale.
Można wierzyć, że nie ma różnicy między „wychowanymi” a „nie-wychowywanymi” dziećmi.Przymykać oko na oczywisty fakt, że świat woli dzieci „grzeczne” (nie mylić z „przestraszonymi” czy „zahukanymi”) niż „niegrzeczne”. Można.
Jednak prawda jest taka, że mało który dorosły z entuzjazmem będzie oglądał próby „wytłumaczenia” dwulatkowi, czemu nie wolno wyrzucać wszystkich rzeczy z szuflad u babci. Mało kto z osób, które „nie są zachwycone wygadanym trzylatkiem” zrozumie, czemu dziecko testuje swoje możliwości, nie zważając na rodziców, próbujących odwrócić uwagę od niebezpiecznej zabawy. W prawdziwym życiu nie znajdzie się wielu, którzy pochwalą i przychylnie spojrzą na rodziców, którzy głaszczą po głowie malucha wpadającego w histerię oraz bez mrugnięcia okiem oglądają bitwę na jedzenie w restauracji. W myśl zasady: od dziecka nie można wymagać więcej niż jest „ono w stanie”. Przecież ci, którzy nie przeczytali „mądrych książek” i nie wiedzą, że dzisiaj w „modzie jest niewychowywanie” reagują intuicyjnie: są zaskoczeni, zmęczeni krzykiem, a często poirytowani. Gdy mogą wyjść z pomieszczenia, w którym rozgrywa się „dramat” w porządku, gorzej, gdy są zmuszeni na to wszystko patrzeć i często w tym przedstawieniu uczestniczyć.
Gdy pojawia się drugie dziecko
Trudno oprzeć się wrażeniu, że rodzicielstwo bliskości zostało stworzone dla mam jedynaków, niepracujących, niezwykle cierpliwych, dostosowujących całe swoje życie do dziecka, raczej niezabierających maluchów do kina, teatru, kościoła, restauracji, gdzie trzeba zachować się w pewien określony sposób.Dlatego rodzice wybierający ten styl są często obrażeni, że świat nie rozumie ich „nowoczesnego myślenia”, zdenerwowani, gdy ktoś myśli inaczej.
Gdy pojawia się drugie dziecko, rodzice zazwyczaj „mądrzeją”, już nie zatracają się w tłumaczeniu, pokazywaniu, proszeniu, powtarzaniu i potrafią spojrzeć z dystansem na to, co do tej pory robili. Zaczynają słuchać nie „modnych ekspertów”, ale intuicji. I oddychają z ulgą. Ułatwiają sobie życie, sięgają po smoczek, gdy jest taka potrzeba, używają wózka, pozwalają maluchowi trochę się poirytować (nie mylić z zostawianiem niemowlaka samego, gdy płacze), gdy chcą, bez wyrzutów sumienia zatrudniają nianię, wysyłają do żłobka, dbają o własne potrzeby, czas dla siebie, kręgosłup.
Coś w tym jest… Rodzicielstwo bliskości nie jest złe samo w sobie, o ile rodzice nie są jego fanatycznymi wyznawcami :)
„Można wierzyć, że nie ma różnicy między „wychowanymi” a „nie-wychowywanymi” dziećmi. Przymykać oko na oczywisty fakt, że świat woli dzieci „grzeczne” (nie mylić z „przestraszonymi” czy „zahukanymi”) niż „niegrzeczne”. Można.”
Wolę mieć dziecko, które świat uzna czasem za niegrzeczne, niż takie, które nie będzie potrafiło odmówić i będzie robić wiele rzeczy tylko po to, żeby się komuś przypodobać. Kolegom, nauczycielom, szefowi. Moje dziecko będzie znało swoje granice i granice innych. Poza tym, dzieci których potrzeby są zaspokojone na ogół dobrze się zachowują. Czasem oczywiście, jak to dzieci, dają upust swoim emocjom – czy to oznacza, że są niegrzeczne? Wolę, żeby moje dziecko tupało nogą, niż dusiło w sobie złość. Autorka przedstawia rodzicielstwo bliskości stereotypowo i bez zrozumienia o co w nim chodzi.
Zgadzam się z Gosią. I muszę przyznać, że nie bardzo rozumiem argumenty autorki artykułu. Przegięcie w każdym temacie jest złe. Także, a może nawet tym bardziej, w wychowywaniu dzieci dla świata – bo dzisiejszy konsumpcyjny świat trudno mi uznać za coś do czego warto wychowywać kolejnego konsumenta.
Dla mnie wychowanie w bliskości to wychowywanie dla lepszego świata. Nie rozumiem dlaczego mądre bycie z dzieckiem miałoby tworzyć z niego potwora, co zdaje się sugerować autorka. A sama jestem mamą i to nie jednego, ale trójki dzieci i elementy krytykowanej w artykule idei wprowadzałam w życie spontanicznie nie dlatego, że się naczytałam, ale dlatego, że tak czułam i mam głębokie przekonanie, że jest to dobry kierunek. Teraz jak mam chwilę zerkam w newsy o bliskości i cieszę się, że podsuwa się młodym rodzicom takie sugestie. Oby umieli mądrze z nich korzystać. A sama dzieci mam starsze niż obecna moda i wiem, że nawet jakby się o tym nie mówiło robiłabym tak samo. Mam też wykształcenie pedagogiczne i co nieco wiem o rozwoju dzieci, stąd np. uważam, że żłobki, które autorka zdaje się zalecać rodzicom, by nie zwariowali ze swoimi pociechami, nie są dobrym miejscem dla tych ostatnich, bo po prostu separacja od mamy jest niezgodna z potrzebami rozwojowymi dziecka, które nie ukończyło jeszcze 3 lat. Za to przedszkole może być cudownym miejscem dla młodych ludzi w wieku 3+ o ile są na nie gotowi i nie mają tam spędzać całego dnia.
Jeżeli zaś ktoś uważa tłumaczenie, pokazywanie itd. za zmorę to może nie powinien myśleć o rodzicielstwie? Bo samym tylko nakazem i zakazem świata się dziecku nie pokarze…
A co do zdenerwowania rodziców, którzy chcą po swojemu ( na blisko) troszczyć się o dziecko, to wierzę, że może się zdarzać, bo niestety panuje wciąż dość powszechnie przekonanie, że dziecko ma jak najmniej zmieniać w życiu swoich rodziców,a oni mają się stosować do starych sprawdzonych zasad, co niestety skutkuje tym, że mimo ustawy antyklapsowej, wciąż można usłyszeć groźby skierowane do malców w stylu „zaraz oberwiesz” – oczywiście podszyte troską o to by dziecko stosowało się do reguł i szanowało autorytet, albo uwagi do tulącej malca mamy, że go rozpieszcza i wychowa beksę… A dbanie o siebie? Ależ oczywiście, że trzeba dbać o siebie, bo szczęśliwe dzieci potrzebują do tego swojego szczęścia szczęśliwych rodziców i osobiście nie widzę sprzeczności między rodzicielstwem bliskości a troska o swój dobrostan. Dziecko wcale nie potrzebuje noszenia do 15 roku życia czy spania z rodzicami do pełnoletniości – wyrasta z tych potrzeb dużo, dużo wcześniej i nikomu nie trzeba w tym względzie na siłę nic narzucać.
Jedyne z czym mogę się zgodzić z autorkę artykułu to zdanie „Z rodzicielstwa bliskości nie trzeba brać wszystkiego.” Bo z żadnego cudzego pomysłu nie powinno się korzystać bezrefleksyjnie, ale też niekoniecznie trzeba go z góry skreślać.
Marta, odniosę się tylko do jednego z wątków Twojej wypowiedzi. Co powiesz na argument, że dzieci są różne?:) Niektóre dwulatki z chęcią idą do przedszkola/lub żłobka. Warto sięgnąć po tę pozycję: http://www.sosrodzice.pl/dwulatki-i-trzylatki-w-przedszkolu-i-w-domu/. Czasami gotowość przedszkolną wykazują młodsze dzieci i lepiej je posłać gdy mają 2,5 roku niż 3,5 roku. :) Czasami dwulatek jest „bardziej dojrzały” od trzylatka. W dużym stopniu zależy to od wychowania. Patrz wspomniana pozycja :)
Niestety psychologia rozwoju to swego rodzaju średnia, uogólnienie.
A tak poza tym…Myślę, że warto słowa Redakcyjnej Koleżanki potraktować szerzej. :)
Racja z tymi ramami wiekowymi. Może trochę zbyt pospiesznie wrzuciłam swoją wypowiedź, bo w sumie tak jak sugerujesz te „3” ki powinny być jako umowna data… Wiem o tym choćby z doświadczenia z własnymi dziećmi – najstarsze mając 3lata i 3 miesiące we wrześniu do przedszkola się niezbyt rwało, środkowe odkąd skończyło 2,5 roku miało chęć na taką formę integracji, a najmłodsze ma na razie niespełna 1,5 roku i z moim wsparciem, gdy tego potrzeba, poznaje dzieci w piaskownicach, na placach zabaw itp. ( żłobki uważam jednak za pomyłkę z założenia)
A co do artykułu – mierzi mnie przede wszystkim wrażenie nieodpartej niechęci do rodzicielstwa bliskości jaką w większości tekstu wyczuwam… Choć przyznaję broni autorkę wspomniane przeze mnie już zdanie „Z rodzicielstwa bliskości nie trzeba brać wszystkiego.” dające furtkę, że jednak można (a moim zdaniem warto) z tej idei czerpać.
:)
Hmm…Ciekawe jest to, że komentujący dzielą się na dwie grupy: tych, którzy widzą niechęć autorki do RB oraz tych, którzy jej nie widzą. Ciekawa jestem jaka jest przyczyna tak różnego odczytania tego samego artykułu?
Ja mam, bom niezastąpiona:) Jeśli ktoś się w całości zgadza z tym artykułem, jest on odbiciem jego poglądów, to naturalnie nie przyzna, że widzi tu jakąś wrogość. Musiałby przyznać,że sam jest negatywnie nastawiony, a tego przecież nie robimy:) Wolimy myśleć o sobie jako o obiektywnych. Może być taki pomysł?:)
Hmm…może być taki pomysł. :)
Ale ja akurat mam do siebie dystans. I nie wyrzucam negatywnych emocji „poza kurtynę”. A wrogości tu nie widzę.;) No cóż…;)
Ja nie widzę niechęci. Widzę brak wiedzy na temat Rb. Chcialabym polecić literaturę, ale boję się że to nie ma sensu, bo mam wrażenie, że prościej jest napisać artykuł na podstawie wyrwanych z kontekstu bzdur z Google niż przeczytać książkę. No ale zaproponuje może akurat…. Agnieszka Stein ” Dziecko z bliska”. Krótka i do rzeczy.
http://www.sosrodzice.pl/dziecko-z-bliska-agnieszka-stein/
W sensie, że skoro już „Dorota” przeczytała książkę, to „Kinia” już nie musi? O to chodzi, droga redakcjo? :)
Gosiu, zignorujemy tę złośliwość. Udanego dnia!
Z chęcią sięgają do kontaktu, z chęcią po narkotyki… tiaaaa, „z chęcią” oznacza „dobre dla dziecka”.
pozwolę sobie napisać, że żłobki też mogą być dobre. Choć domyślam się, ile osób może się oburzyć i wiem też jak bardzo źle może być w placówkach opiekuńczych. Mam porównanie pracy z dziećmi chyba na każdym szczeblu od 0 do 18, w tym w domu dziecka. Jestem pedagogiem i już niemal 20 lat pracuję z dziećmi w różnym wieku. Jednak zakochałam się w pracy z małymi dziećmi i twierdzę, że dobry żłobek może przynieść dużo dobra, a nie tylko odseparować matkę od dziecka. Sama jestem zwolenniczką rodzicielstwa bliskości w sensie właśnie stworzenia bezpiecznego przywiązania jak ze swoim dzieckiem tak i z tymi, których powierzają mi do opieki. I proszę uwierzyć – da się! Choć zanim doszłam do tego co to jest to bezpieczne przywiązanie, to dużo łez upłynęło i to nie tylko moich ale niestety i moich podopiecznych… po kilkuletnich przemyśleniach i uzbieranym doświadczeniu założyłam żłobek, chcąc stwarzać rzadko spotykany ale możliwy DOBRY żłobek. a plusem takiego żłobka jest to, iż dziecko szybko dostosowuje się do życia z grupą, łatwiej przyzwyczaja się do rozstania z rodzicem – bo w końcu kiedyś ten moment nastąpi, szybciej zaczyna mówić, bawić się w grupie i indywidualni, uczestniczyć w zajęciach, w tym rysować, malować, opowiadać i słuchać itd., często też nabiera odporności, bo choroby sa nieuniknione (choć u nas na prawdę dzieci chorują mało i lekko) i o wiele łatwiej zaczynają swoją przygodę z przedszkolem niż dzieciaczki 3+, które wcześniej byłe w domu i miały tylko sporadyczny kontakt z dziećmi. tylko żeby to było żłobek musi na prawdę zapewniać bezpieczeństwo, ciepło, bliskość i przywiązanie. Jest to trudne do wykonania, mało opłacalne pod względem biznesowym, ale możliwe i daję multum satysfakcji każdej ze stron: dzieciom, rodzicom i opiekunkom :)
Wlasnie w tym tkwi problem, ze wychowywanie w rodzicielstwie bliskosci nie uczy dostrzegania granic – ani swoich, ani, tym bardziej, cudzych… Dziecko wychowywane w tym modelu nie bedzie akceptowalo granic drugiego czlowieka, nie bedzie takze swiadome swoich. Oczywiscie, ze mozna do tego nauczyc, ale w tym celu trzeba, jak pisze Autorka, przefiltrowac ten trend.
pozdrawiam
Dokładnie. Też czytając miałam wrażenie że autorka nie wie o czym mówi… Niestety.
Absolutnie zgadzam.sie z Gosia…
Przykro, ze autorka w swoich przemysleniach manipuluje slownictwem, wrecz.daje sie odczuc sarkazm dla UWAGA UWAGA zupelnie NIEZROZUMIANEGO RB w sposob poprawny.
Jesli nie RB droga autorko to moze ppczytaj o Marii Montessori?
Polecam zajrzec do ksiazki MOCNO MNIE PRZYTUL, Gonzalesa.
Jest rozdzial o.historii wychowania, o „posłuszeństwie” tak bardzo (niestety) propagowanym przez rodzicow…
No nic, artykul.do bani opierajacy sie na stereotypach.
Przykre, ze nie pokwapila sie Pani na blizsze zrozumienie tematu na.ktory sie wypowiadasz.
Pozdrawiam i zycze bardziej otwartego umyslu Dla dobra.dzieci :)
Świetny artykuł! Brawa!
Uwielbiam ten portal za zdrowy rozsądek i to, że nie boi się wyrażania własnych opinii, często niestosownych dla dzisiejszych trendów.
Ps. Literówki!!! Stylistyka!!! :P brak korekty to straszny ból sosrodzice ;)
l6nka, to chyba będziemy musieli Cię zaprosić do współpracy :)
Jak skończę remont w mieszkaniu to się piszę :)
btw. chciałam coś jeszcze zaproponować, ale to jeśli sosrodzice będzie ciekawe.
Ja tam literówek nie widzę, błędów też :D Czyta się świetnie! Gratuluję! A portal uwielbiam!!! :) Nie zmieniajcie się! Nawet jak spadną gromy!
Autor tego artykuły chyba nie ma bladego pojecia o czym tak naprawde pisze ani czym rodzicielstwo bliskosci naprawde jest. Uśmiałam się…
Czy uśmiałaś się równie mocno, co ja czytając strony wierzących w poradniki AP?
Tak, ja też podchodzę z dystansem do fanatyków RB!!! jacy oni są idealni, świetni, nieskażeni, jak to całymi dniami chuchają na dzieci, żeby nie daj boże maluszek nie spotkał się z żadną niesprawiedliwością….Mam dwie znajome, które zaczytują się w tych autorach, którzy na RB robią kupę kasy, pisząc wiele książek podobnych do siebie, powielając te same głupoty i wmawiając matkom, że trzeba to czy tamto. Jedno i drugie dziecko jest przyklejone do maminych spódnic. Na placu zabaw siedzi między kolanami, inne dzieci biegają i bawią się. Inne maluchy wyciągają kanapki z torebek, a te dzieci gdy zmęczą się tym staniem, odsłaniają bluzkę mam i ssą pierś. Ok, jak ktoś chce niech karmi nawet do 10 lat, ale 5 latek naprawdę nie musi być karmiony publicznie!
Świetnie napisane! W pełni się zgadzam! :))) Najlepszy jest zdrowy środek
Brawo za odwagę!!!
Zaglądam tu właśnie dla takich artykułów. Choć nie jest popularnie, trochę pod prąd, to daje do myślenia. Mam podobne odczucia, co do rodzicielstwa bliskosci, mnie ta idea nie przekonuje. To tak jakby uczyć rodzica tego, co jest popularne. A reszta…no cóż, dawno nie żyjemy w buszu!
hmm no tak chyba trzeba chwalić tylko dlatego, ze jest pod prąd? :) nie no nieporozumienie jakieś. Autor nie wie co tzn rodzicielstwo bliskości.
Zresztą ja też je „wyśmiewałam” czy też uważałam za bezsensowne.Bo mnie też stresowąło jak krzyczał czy tupał nogami na placu zabaw i wtedy jej co robić przecież ludzie patrzą!!!!
Teraz kucam i pytam co jest? co chcesz? próbuję się dowiedzieć i nie interesuje mnie co myślą inni bo to moje dziecko.
Można pisać coś pod prąd, inaczej ale mając pojęcie o czym się pisze.
Dziecko Ci płacze, drze się, krzyczy, a TY je przekrzykujesz czy po prostu kucasz i czekasz aż mu przejdzie? No wiesz, ja wolę ignorować takie zachowanie (nie potępiać) i właściwie takie sytuacje nie zdarzają się prawie wcale. A wiesz dlaczego? Bo dziecko lubi skupiać na sobie uwagę i lubi testować granice (i jedno i drugie, a nie tylko jedno). Gdy tej uwagi ma pod dostatkiem i wie, co sie rodzicom podoba oraz jakie panują zasady w domu, nie musi krzyczec, kiedy rodzic probuje zajac sie soba. Ono wie, ze w ten sposob nic nie zdziala. A czego uczy sie wtedy Twoje dziecko? ze rodzic jest na każde zawolanie? bo dziecko chce, to rodzic jest?
Moze przyklad: rozmawiasz w sklepie ze znajoma. a dziecko zaczyna sie drzec, wrzeszczec, cos chce. To kucsz przy nim, olewasz znajoma, i czekasz az dziecku przejdzie?? czy Twoje dziecko nigdy tego nie probowalo, jak normalne inne dzieci…? I nie masz tego problemu? Mozesz sobie te sytuacje zmienic: powiedzmy rozmawiasz przez tel. Mamy, ktore znam, wlasciwie wszystkie przechodzily taki etap „gadania w tle, proszenia o milion rzeczy, gdy mama rozmawia”.
Tak, kucam i przerywam rozmowę bo moje dziecko jest dla mnie ważniejsze niż koleżanka. Za krzykiem i tupaniem kryje się potrzeba i ja jako rodzic chcę tę potrzebę zauważyć. Nie muszę jej od razu spełnić. Ważne jest abym pokazała dziecku, że tę potrzebę widzę. W naszym przypadku wystarczy wyjaśnienie dlaczego w danej chwili nie mogę tej potrzeby spełnić i obietnica (oczywiście dotrzymana), że zajmiemy się tym za chwile kiedy, np (odnosząc się do sytuacji przez Ciebie opisanej) skończę rozmowę z koleżanką. Druga sprawa, że rozmowa przy krzyczącym i wijącym u nóg dzieckiem byłaby niekomfortowa zarówno dla mnie jak i zapewne dla drugiego rozmówcy.
Bycie rodzicem bliskości nie polega na spełnianiu zachcianek dziecka, a zaspokajaniu jego potrzeb. Niestety wiele osób myli te dwie rzeczy. Rodzic ma prawo mówić NIE, takie samo prawo ma dziecko. Rodzic ma prawo powiedzieć, że coś co robi dziecko nie do końca mu się podoba i ma prawo wyznaczać granice. Ważne jest, żeby miał argumenty dlaczego stawia je w tym a nie innym miejscu. „Nie, bo nie” nim nie jest.
A kara i nagroda? Zabija motywację, nie pokazuje, że postępowanie dziecka jest nie w porządku/ dobre bo krzywdzi/sprawia radość tylko, że jest karane/nagradzane. Następnym razem będzie postępowało w taki sposób aby nie dostać kary lub dostać nagrodę a nie dlatego, że tego potrzebuje. A gdy kary i nagrody się skończą, to co wtedy? Podam przykład ze swojego dzieciństwa. Babcia nauczyła mnie czytać. Bardzo jej zależało na tym aby zaszczepić we mnie miłość do książek (co jej się świetnie udało). Gdy czytałam jej bajki mówiła, ze widzi, ze sprawia mi to radość, odwoływała się do moich uczuć. Oczywiście robiła to intuicyjnie. Ja każdego dnia sama siadałam babci z książką na kolanach i czytałam kolejne opowiadania ciesząc się przy tym niezmiernie. Potem przyszła kolej na moją siostrę, stryjecznego brata wychowywanych już za pomocą kar i nagród. Czytali dopóki dostawali nagrodę. Gdy nagrody się skończyły, skończyło się też czytanie.
Fantastyczna wypowiedz !! Masz 100% racje. W BR chodzi o zauważanie potrzeb dziecka, a nie „rozpuszczaniu go”. Na tym forum widać tyle niezrozumienia ale także wrogości do rodziców którzy korzystają z BR, trochę to przykre !
Natalio, do dyskusji zapraszamy wszystkich umiejących robić to w kulturalny sposób :)
hehe…dobre! Obawiam się, że spadną na autora gromy, ale napiszę coś jeszcze: według mnie warto było!! :) Pozdrawiam!
Co za bzdura!
Rodzicielstwo bliskości jest wspaniałe. Trzeba umieć je poczuć.
Zachęcam Was do wspólnego spania z dzieckiem, przytulania go, kiedy tego oboje potrzebujecie, itd.
Więź, która rodzi się poprzez rodzicielstwo bliskości jest niesamowita.
Family bed praktykowałam wiele lat wczesniej niż określenie to pojawiło się w słowniku polskich internautek (nie przez przypadek używam tej formy), natomiast nigdy nie podpiszę sie pod produktem marketingowym z nazwą AP/RB w tytule.
Co do przytulania się zgodzę. Jednak,nie rozumiem tej konieczności spania z dzieckiem. Ja się wówczas nie wysypiam, maż też nie. Poza tym,spanie z dzieckiem osłabia więź między małżonkami,a należy pamiętać,że partner równiez potrzebuje uczucia i bliskości. Poza tym,dziecko w nocy śpi i jest mu obojętne,czy śpi samo czy z rodzicem. W ciągu dnia,mozna się poprzytulać,spędzić razem czas. Pomijaąc fakt,że dziecko raczkujące może się pierwsze obudzić i najzwyczajniej spaść z łóżka. Milośc, troska, przytulanie itd tak. Ale nie spanie razem w łóżku, ciągłe siedzenie z dzieckiem bez wychodzenia samemu z domu, spanie z dzieckiem w jednym pokoju x lat. Wszysto z umiarem
Spanie z dziećmi ma swoje granice. Długo u nas w łóżku spał najstarszy. Męczyliśmy się strasznie bo ma od zawsze niespokojny sen. Potem nie chciał spać samodzielnie. Kolejny syn miał straszliwe bóle brzuszka do 10 miesięcy i do tego okresu mógł spać wyłącznie przy mojej piersi z kolei kiedy wyrósł z tych kolek bez problemu zaczął spać w swoim lozeczku najpierw w naszym pokoju potem obok brata ale długo kładliśmy się obok aby usnął spokojnie. Przesypiał od razu po odstawieniu od piersi całe noce ( tydzień tylko budził się na wodę bądź smoczka). Odstawiony od piersi był mając rok i 4 miesiące. Karmiłam go butelką przytulając jak przy piersi dziecko miało bliskość zapewnioną i bez traumy się obyło. Najmłodszą córeczka od początku wolała spać w swoim lozeczku bo lubi spać na brzuszku. Karmiona była również do roku i 4 miesięcy. Często w nocy po karmieniu piersia spała u nas do rana. Po odstawieniu brałam ja wtedy kiedy potrzebowała się przytulić. Jeść i pić nie chciała tylko się przytulić a potem znów wolała spać w swoim lozeczku bo gdy jej nie przełożyłam kręciła sie po naszym a w swoim spała spokojnie. W sobotnie i niedzielne poranki zazwyczaj leżymy w łóżku w piątkę. Nigdy nie odmawiamy bliskości naszym dzieciom ale też i nie odmawiamy intymności i bliskości sobie. Dążę w moim wywodzie do tego że we wszystkim trzeba mieć umiar i dostosować się do faktycznych potrzeb każdego dziecka z osobna bo każde dziecko jest inne i inne ma potrzeby. Kiedy dzieci tego potrzebują kładziemy się do nich lub bierzemy je do siebie a kiedy mogą spać same to śpią same. Wczoraj córcia większość nocy przespała na mojej piersi bo taki miała kaszel że tylko bicie mojego serca jej pomagało. Ale za to już dziś było lepiej i przespała cała noc w swoim lozeczku. I o to tu chodzi. Odpowiadać trzeba na faktyczne potrzeby dziecka a nie że będę spała zawsze z dzieckiem bo jak nie to będzie dla niego krzywda. Bzdura, dziecko tak samo potrzebuje prywatności jak bliskości. Nadmierna bliskością można dziecku zaszkodzić. Trzeba naprawdę wsłuchiwać się w potrzeby dziecka żeby nie przegiąć w żadna stronę.
Nie czuję się ekspertem w temacie rodzicielstwa bliskości, choć co nieco słyszałam na ten temat, więc nie będę się wypowiadać, co do trafności przedstawienia przez Autorkę tego zagadnienia. Chcę, natomiast, wyrazić poparcie dla stwierdzenia, iż nie istnieje jeden, obiektywnie najlepszy styl wychowawczy, który wszyscy kochający, oświeceni rodzice powinni stosować. My, rodzice, mamy przecież różne osobowości. Podobnie każde dziecko jest inne. Dlatego sądzę, że wszyscy powinniśmy znaleźć taki sposób bycia z naszym dzieckiem i wychowywania go, który będzie odpowiadał właśnie naszej rodzinie, a zarazem gwarantował pełną miłości i bezpieczeństwa więź z maluchem oraz jego prawidłowy rozwój osobisty i społeczny. Myślę, iż to wymaga nie tyle ślepego podążania za jakąkolwiek ideą, a nieustannego, uważnego przyglądania się nam samym i owocom naszych wychowawczych starań. Ale chyba na tym, w dużej mierze, polega rola rodzica :)
Polecam przeczytanie książek Państwa Sears (autorów terminu RB) Rodzicielstwo bliskości czy też Mądrzy Rodzice (M. Sundreland) lub Wystarczająco dobrzy rodzice (B.Bettelheim). Może to pozwoli Pani na zrozumienie tematu czym jest rodzicielstwo bliskości. Aby tworzyć rzetelne wypowiedzi na jakikolwiek temat należy go najpierw poznać i odpowiednio zgłębić. Bez tego nasze wypowiedzi wprowadzają jedynie w błąd i działają na szkodę tym, którym nie chce się sięgnąć po odpowiednią literaturę i bazują jedynie na takich artykułach jak ten.
Przeczytałam i nie tylko publikacje wydawnictwa Searsów, ale o wiele więcej i z każdy akapitem coraz bardziej cieszyłam się, że mam siłę, wiedzę i pomysły, aby dzieci wychowywać według mojego serca i rozumu niż według poradników.
Miałam tak samo, jak Ty Exit :)
Rozumiem, kiedy ktoś nie chce przyjąć Rodzicielstwa Bliskości jako swoje podejście do dzieci,
Rozumiem, kiedy ktoś uważa, że inne metody są lepsze,
Nie mam zrozumienia i akceptacji dla sytuacji, gdy ktoś potępia coś przywołując nieprawdziwe fakty.
Niech pan rozwinie, my tu chętnie dowiemy się czegoś więcej. Przynajmniej ja:)
Bardzo prosze o wskazanie, gdzie konkretnie Autorka artykułu mija sie z prawda, gdzie podaje 'nieprawdziwe’ fakty. Prosze tez o uzasadnienie swoich wypowiedz
Podkreślam, że nie jestem psychologiem, który uważa RB za jedyne właściwe. Wsłuchuję się w rodzica, potrzeby jego i dziecka. Pytam czego chcę i pokazuję jak działają narzędzia. Wtedy on sam decyduje co wybrać. Podkreślam, że nie złości mnie brak zgody na RB. Złości mnie, jak ktoś przekręca definicje.
Gdzie autorka mija się z prawdą:
„Dziecko, które nie zostało wychowane przez rodziców, zostanie wychowane przez świat.” – AP nie wyklucza wpływu rodziców (co dzieje się w odłamach bezstresowego wychowania). Ich wpływ jest inny. Przez naśladowanie ich, przez rozmowy z nimi, przez interakcję z nimi. To, że nie używają kar i nagród, nie znaczy, że ich postawa nie pozostaje bez wpływu na dzieci.
„każdy przejaw niezadowolenia ze strony dziecka odbierany jest jako porażka rodzica.” – W AP nie jest tak, że każdy przejaw niezadowolenia jest uznawany za porażkę. Niemniej rodzic stara się nie być sam przyczyną tego niezadowolenia. AP nie leczy kolki albo stłuczeń na kolanie. Ba, czasem nawet na nie pozwala.
„Ma pokazywać swoją akceptację nawet wtedy, kiedy wydawać by się mogło, że intuicja podpowiada, że trzeba być stanowczym i powiedzieć „nie, nie podoba mi się to”.” – AP nie wyklucza mówienia co się myśli i bronienia granic przez rodzica. Za to zakłada, że się nie wchodzi też w granicę innemu człowiekowi.
„Dlaczego zwolennicy rodzicielstwa bliskości propagują długie przebywanie z dziećmi w domu, nie biorą pod uwagę wysłania malucha do żłobka czy przedszkola, a gdy dziecko dorasta, podkreślają zalety edukacji domowej?” – to nie jest prawda, nie ma nic złego w przedszkolu. Żłobek – to już inna sprawa. Natomiast często rodzice nie zgadzają się na metody przemocowe wobec ich dzieci. To jest przyczyna zabierania dzieci z przedszkoli.
Nie chcę cytować długiego fragmentu jakie nie jest prawdziwe życie – ale jest tak, że AP nie zabrania nikomu bronić swoich granic. Dziecku nie wolno wszystkiego. Dziecku można wszystko, jak długo nie przekracza granic innych ludzi lub nie zagraża sobie. Nawet w AP dziecko można powstrzymać siłą, jak chce zrobić coś innej osobie (podkreślam „powstrzymać”, a nie ukarać”)
„Trudno oprzeć się wrażeniu, że rodzicielstwo bliskości zostało stworzone dla mam jedynaków” – zostało stworzone przez rodziców ósemki dzieci
„Inne książki? Inni eksperci? Nie istnieją. Ośmiesza się odmienne stanowiska. Psychologów łapiący się za głowę, gdy słyszą, by zdrowe dziecko wpadające w histerię podtrzymywać i przytulać, gdy wściekłe próbuje uderzyć rodzica” – jestem takim psychologiem, występuję w mediach, otwarcie nie nazywam się „bliskościowcem” lecz akcentuję, że jest to wybór rodzica. Nie zdarza mi się być ośmieszanym przez zwolenników RB, nawet jak im trudno zrozumieć, że nie sprzeciwiam się, kiedy rodzic chce ukarać dziecko.
„Dziecko wychowuje się dla świata. Nie dla siebie.” – Dziecko jest odrębnym bytem. Ja nie jestem ani dla świata, ani dla swoich rodziców. Dziecko też nie jest „dla nikogo”.
„istotne jest dobre wychowanie: zasady, konsekwencja, nagrody, czasami też kary (bez negatywnych emocji ze strony rodzica, ze spokojem), intuicja.” – dobre wychowanie to najbardziej niejasne zdanie jakie może być.
No dobrze. Rodzic ma według Pana dwa narzędzia: rozmowy i naśladownictwo? To ja mam proste pytanie: jak zatem postępować z dwulatkiem, który jeszcze mało co rozumie (przynajmniej z wykładów czy rozmów) i jest za małe, by również wychwytywać pewne niuanse w zachowaniu rodzica…?? (uczy przez naśladownictwo systematycznie, ale na początku w niewielkim stopniu). A może dwulatek jest jeszcze za mały na wychowywanie? ;) Dla mnie najprostsze jest zastosowanie time out. Powtarzać to ja sobie mogę…. ale dziecko i tak na tym etapie ma to zazwyczaj w nosie…
Codziennie mijam wiele mam, które próbują „wytłumaczyć” coś dwulatkowi. Mam zawsze wątpliwość czy śmiać się czy płakać…:)
Pisze Pan:”To, że nie używają kar i nagród, nie znaczy, że ich postawa nie pozostaje bez wpływu na dzieci.” Jasne, a słyszał Pan o dzieciach, które z natury testują swoje możliwości. Takie, którym nie wystarczy powiedzieć, które będą próbować aż napotkają stanowczą reakcję rodzica??? Mam dwójkę dzieci i wiem co mówię.
„to nie jest prawda, nie ma nic złego w przedszkolu. Żłobek – to już inna sprawa. Natomiast często rodzice nie zgadzają się na metody przemocowe wobec ich dzieci. To jest przyczyna zabierania dzieci z przedszkoli.” Serio? Proszę sobie wejść na portale, które skupiają się wokół RB – tam wprost wychwala się matki, które „siedzą” z dziećmi 6 lat i więcej. Przekaz jest jasny i czytelny. I to naprawdę nie tylko ja widzę…A te mamy, które wracają do pracy postrzegane są jak wyrodne. podobnie jest na forach, ale wiadomo, fora to co innego…
„Ma pokazywać swoją akceptację nawet wtedy, kiedy wydawać by się mogło, że intuicja podpowiada, że trzeba być stanowczym i powiedzieć „nie, nie podoba mi się to”.” – AP nie wyklucza mówienia co się myśli i bronienia granic przez rodzica. Za to zakłada, że się nie wchodzi też w granicę innemu człowiekowi.” Tak? A proszę sobie spojrzeć do Juula: jeśli dziecko chce iść na dach domu, to zakasaj kobieto spódnicę i idź za nim. Zabronić? Nie…zabronić nie można, bo ograniczymy rozwój dziecka :) Podobnych smaczków w RB jest mnóstwo!
„Trudno oprzeć się wrażeniu, że rodzicielstwo bliskości zostało stworzone dla mam jedynaków” – zostało stworzone przez rodziców ósemki dzieci. Stein w swojej „biblii” pisze o tym, że jedno dziecko kiedyś wychowywała cała wioska. Jak to przełożyć do dzisiejszych czasów, kiedy matka często sama zostaje z dzieckiem w domu, a tata wraca do pracy, mieszka za granicą, znajomi pracują? Może ma wziąć jedno dziecko na barana, drugie z przodu w chustę, trzecie jakimś cudem karmić piersią, a drugie 5-latka drugim cyckiem. aaa …a pozostałym z uśmiechem na twarzy tłumaczyć, czemu nie wolno bawić się zapalniczką? ;) Już nie wspomnę o tym, że uwielbiama Stein jest…mamą jedynaka :DD
„Dziecko wychowuje się dla świata. Nie dla siebie.” – Dziecko jest odrębnym bytem. Ja nie jestem ani dla świata, ani dla swoich rodziców. Dziecko też nie jest „dla nikogo”. Drogi Psychologu, dziecko to byt SPOŁECZNY. Nie wychowuje się go dla siebie samego. Proszę, bo to śmieszne, co Pan pisze ;)
A co do dobrego wychowania: właśnie ma Pan wyjaśnione czym ono jest i sam Pan to cytuje…
Podsumowując: nie rozumiem oburzenia. Autorka nie przekreśla rb, pisze tylko o pewnych brakach tego nurtu. Zrzuca go z piedestału i słusznie!!!
Pozwólcie, że podpiszę się „yz”. Kto uzna, że z tego powodu nie warto mnie czytać, jego sprawa ;)
Mam wrażenie, że artykuł opisuje fanatyczne (źle rozumiane) podejście AP. Fanatycy zazwyczaj nie potrafią znaleźć równowagi na kontinuum jakie daje idea. Ja próbuję ją znaleźć między pozwalaniem na poznawanie świata i mówieniem nie, kiedy nie chcę się na coś zgodzić (bo mi to nie pasuje, albo jest niebezpieczne). Obie rzeczy są ważne w AP. Chodzi o to, że w naszym społeczeństwie zbyt często się zabrania i dlatego uwypukla się nawoływanie do pozwalania. Ale ze wszystkim można przesadzić.
Dla mnie okolice AP (niestety ciężko jest z określeniem granic teoretycznych) to sposób jak wychować dziecko, tak żeby nie skrzywdzić go swoimi dobrymi chęciami.
Już drugi czy trzeci raz odgrazam sie dłuższym komentarzem, ale jeszcze raz tak na szybko… , bo kiedy przeczytałam wpis pana Jarka odniosłem nieodparte wrazenie, ze nie spędza ze swoimi dziećmi/dzieckiem zbyt wiele czasu i koncentruje sie na teorii i literaturze, a w szczególności poradnikach, ale to tylko wrazenie i jak to z wrażeniami bywa jest to zupełnie subiektywne subiektywne odczucie:)
Ale szacunek za to, ze wogóle zagląda na fora, gdzie 95 % wypowiedzi, albo i wiecej, pisanych jest przez matki. Nie ukrywam, ze pewnie dużym ułatwieniem jest to, ze p. Jarek i jego żona maja podobne poglądy (zakładam, ze tak jest, bo jeszcze nigdy nie spotkałam sie z sytuacja, ze tata bliskosc pojecia AP, a mama preferuje inna folozofie)
Jesli rozmawiam z osobami powolujacymi sie na poradniki zawsze staram sie zadać pytanie, czy kiedykolwiek poradniki/książki z danego nurtu/danego autora nie sprawdziły sie w konkretnej rodzinie. Jak jest u Państwa? Nie wiem w jakim wieku sa Pana dzieci, ale czy pamięta Pan moment, ze stwierdziliscie, ze macie w nosie wszystkie mądrości i idziecie swoją droga?
A mnie się podoba to, co pan pisze. Nie zagłębiam się w poradniki, nie wychowuję z książką w ręce. Dałam się raz zwariować, zakupiłam popularny poradnik, przeczytałam będąc w ciąży i tyle. Raczej nie nadaję się na propagatorkę RB. Owszem-uwielbiam przytulać, ale spanie z dzieckiem zawsze było dla mnie niewygodne. Chusty nie było.Z drugiej strony, nigdy nie godziłam się na to, by noworodek i nieco później- niemowlak płakał sam w łóżeczku. Zawsze wydawało mi się,że dziecko płacząc-mnie woła, a ja godząc się na „wypłakanie” pokazałabym mu,że nie może na mnie liczyć. Żeby nie było- nie poskutkowało to wychowaniem dziecka, które „nie złazi z rąk”-przeciwnie, mała zawsze przedkładała eksplorowanie świata na własną rękę, niż oglądanie go z maminych rąk. Nie dyskutuję z nią, kiedy wrzeszczy z wściekłością- bo na coś nie pozwoliłam. Czekam aż przestanie, przytulam,( jęśli widzę,że tego chce), chwalę, kiedy( ostatnio coraz częściej) uda jej się opanować. Z drugiej strony- mało jej zabraniam. Głównie tego, co może zrobić jej lub innym krzywdę. No i te siniaki- pozwalam. Zawsze jestem i pilnuję, ale pozwalam jej się przewrócić, zmęczyć i i wdrapać na najwyższy szczebel drabinki.
To prawda, że rodzicielstwo bliskości to nie prawda objawiona. Swoją drogą, ktoś na tym nurcie nieźle zarabia: publikacje, wmawianie nam, że nie wiemy, jak postępować z dziećmi, odbieranie nam wiarę w siebie, podkreślenie, że się pogubiliśmy. Dzisiaj każdy jest ekspertem od wszystkiego. Rodziców się zawstydza, bo podobno nie znają się na wychowywaniu dzieci. A Ci co popierają RB podobno pozjadali wszystkie rozumu.
Doskonale widać to na forach internetowych. Każda matka, która śmie postępować inaczej jest zaszczuwana i potępiana. Gdy ma dość, to się jej nie pomaga, ale się ją potępia. Trochę rozsądku! Cieszę się, że miałam okazję przeczytać ten artykuł.
No tak, a na innych „filozofiach” wychowawczych to sie nie zarabia. Faktycznie. Superniania, Tracy Hogg i inni, to tak czysto altruistycznie i za darmo udostępniają swoje książki, bublikacje itp….
To właśnie AP sugeruje, że mamy zajrzeć w siebie, postępować intuicyjnie, z empatia dla dziecka. Tu nie ma żadnych rad typu: jak histeryzuje to nie zwracać uwagi, nauka samodzielnego zasypiania 3/5/7, karne jeżyki i inne techniki „wychowawcze”, w których dziecko nie jest podmiotem. AP sugeruje, że nie ma jedynej słusznej odpowiedzi, że każdy jest inny, każde dziecko jest inne, trzeba się pochylić i zrozumieć intencje, motywy. I tyle…
A moze my Rodzice nie wychowyjacy dzieci według najnowszego, szeroko promowanego poradnika częsciej powinnismy zabierać głos? Czasem w tych internetowych dyskusjach czuje sie jak mieszkańiec odległej planety, zmuszony do udowadnia swoich racji przed zwarta grupa wyznawców poradnikowych mądrości.
Też jestem mamą. Też Normalną, nie wpatruję się cały dzień w dziecko, nie wiem czym jest według autorki „prawdziwe dobro” rodziny, ale chyba tak, o to też się troszczę. Też Uczę się, jak kochać siebie i innych.
Rodzicielstwo Bliskości jest mi bliskie, dlatego uważam, ze artykuł jest mocno niesprawiedliwy.
Ale pokolei. Zastanawiam się skąd taka ocena? Czy autorka „przetestowała” RB na swojej skórze? Czy zaobserwowała wśród bliskich jej osób? No bo badań jako takich nad skutkami RB (chodiz mi o późniejsze dzieciństwo i kwestie niestosowania kar i nagród, bycie przy dziecku w płączu it.) nie ma.
Tak RB to nic odkrywczego, istniało od zawsze. A to, ze powiedzmy słyszymy o nim coraz więcej to moim zdaniem nic innego jak powrót do korzeni, do intuicji, do natury nie zburzonej wypowiedziami ekspertów i specjlistów, nie zburzonej wymysłami rynku. I jedyne co jest w tym przykre to to, że do tego trzeba przekonywać, bo przecież to jest w nas. Ale jest tłumione przez rady, porady, reklamy i inne tego typu rzeczy.
RB jest faktem.
Przykro czyta mi się takie rzeczy, ale nie tylko dlatego, ze są one niesprawiedliwe, ale również przez to, że ukazują pewne postawy, które hmmm…nie robią świata lepszym… .
Mamy wyścig szczurów, swiat jest brutalny? To przygotujmy dziecko na ten świat? Czyli jak? ukazując mu, że jest brutalny?
Rodzicielstwo Bliskości to nie chowanie przed światem, to pokazywanie jak stawić jemu czoła, ale w taki sposób, aby zachować w tym wszystkim siebie. „Dziecko wychowuje sie dla swiata, nie dla siebie” ??? Nie! Dziecko wspiera sie w rozwoju własnie dla niego, przecież to dzieciaki i my tworzymy świat!
Czy życie ma polegać na dostosowaniu się, tak jak wynika z wypowiedzi autorki? No bardzo to przykre…. .
Czy dzieci wychowane w duchu RB są niedostosowane społecznie? Tego nie wiem…ale nie sądzę. Moje dziecko ma się dobrze i sądzę, że swietnie się w świecie odnajduję.
Czy rodzice nie zabierają dzieci „do ludzi?” Wręcz przeciwnie, dzieci chodzą z rodzicami w wiele miejsc! Czy są obrażeni? Hmmmm…nie sądzę, przynajmniej ja nie jestem!
Nachodzi mnie jedna taka myśl… Ludzie często krytykują to czego nie znają lub to, co im nie wyszło…tak ciężko jest powiedzieć/ przyznać się jest powiedzieć: „ok, nie wyszło mi, to mi nie pasuje, nie podoba mi się, to wbrew moim przekonaniom”, łatwiej jest powiedzieć: „to jest złe, bez sensu, nie wychodzi”. A przecież można wziąć pod uwagę fakt, ze to co jest dobre dla mnie nie musi być dobre dla Ciebie!
Ten artykuł to wyraz totalnego niezrozumienia czym jest AP. Neguje Pani i naciąga aż do absurdu idee AP.
Pisze Pani, że psychologowie łapią się za głowę. Tacy jak Dorota Zawadzka i jej podobni może tak, ale jest tez wielu którzy uważają za słuszne założenia AP (chociażby A. Stein – też jest psychologiem i wielu innych)
Komus, kto nigdy nie próbował trochę zmienić podejścia do dziecka, może się wydawać, że to tylko piękna filozofia, nie mająca wiele związku z rzeczywistością. Znam wiele rodziców, mających dzieci w różnym wieku (również nastoletnim) i bardzo chwala sobie AP. Nic z tego co Pani napisała o negatywnych konsekwencjach (już nie będę cytować, bo musiałabym tu wkleić pół artykułu) się nie sprawdza. To są mity, którymi karmią się przeciwnicy.
Proszę dać nam, nieoświeconym, szansę wypowiedzenia się i przedstawienia naszego punktu widzenia, nawet kosztem zacytowania połowy artykułu (byleby z argumentami)
Będąc w ciąży spędziłam całe 9 miesięcy zaczytując się w książki na temat wychowania dzieci, oglądając mądre programy.
Po urodzeniu synka wszystkie te teorie stały się bezużyteczne. Dzieci trzeba kochać i kierować się przy wychowaniu intuicją, reszta sama przychodzi.
I nikt mi nie wmówi, że jakiś (z całym szacunkiem) William Sears (ur. 1939 czyli XX wiek!!!) odkrył nagle cudowną metodę, która ma zrewolucjonizować cały świat. Tak jak to zostało ładnie w artykule napisane (bo pewnie większość oburzonych nie zwróciła na to uwagi):
„Z rodzicielstwa bliskości nie trzeba brać wszystkiego. Można przefiltrować ten trend. Wtedy zostaje to, co znamy od wieków: opieka, miłość, ale również szacunek dla autorytetów. Rodzic ponownie staje się rodzicem, a dziecko nie miniaturką dorosłego, ale dzieckiem, które dopiero uczy się żyć i które potrzebuje zasad, by się w świecie nie pogubić.”
Ale podstawą jest zakup poradnika. Możesz z AP wziąć choćby linijkę, choćby wers (w zasadzie to możesz nic nie brać) bylebyś książkę kupiła. Searsowie nie są geniuszami wychowania dzieci, oni są geniuszami marketigu. Oni sprzedali dziesiątki tysięcy egzemplarzy poradnika, w którym mówią ludziom, żeby nie wierzyli poradnikom tylko intuicji i to jest majstersztyk marketingu. A że kilka/kilkadziesiąt/ kilkaset/ dziesiątki tysięcy dzieci dostaną po poopie to już nie ich problem (wszak ludzie z własnej woli WIERZĄ w to co oni piszą:)
Z paroma rzeczami można się nie zgodzić np. edukacja domowa – jest to przejaw oszczędności i głupiego systemu edukacji. Każdy rodzić powinien decydować o czym ma się uczyć dziecko w szkole. Dziecko nie jest Państwowe tylko rodziców. Kto wybierze lepiej dla swojego dziecka? Władza czy rodzice?
PS Ludzie od RB dyskutujcie, nie zachowujcie się jak fanatycy!
PS 2 Raz lepszy, raz gorszy artykuł, ale jak zawsze warto przeczytać :)
A ja uważam tak: Rodzicielstwo to tak samo naturalny stan, jak głód, najedzenie, pragnienie, zadowolenie czy niezadowolenie. czy co tam kto chce. Rozmnażają się ludzie, rozmnażają się inne ssaki – wszystko się rozmnaża. Nie jest więc w tym biologicznym sensie nic nadzwyczajnego ani nietypowego w byciu rodzicem. Nikt nas nie uczył jak być rodzicami, bo i nie ma takiej potrzeby ,mamy tę umiejętność w genach. Co jakieś dziesięć lat zmieniają się trendy co do postępowania z dziećmi, żywienia dzieci,pielęgnacji dziecka. A to karmić na żądanie – a to nie.A to ma spać na brzuchu – a to nie. A to brać na ręce kiedy płacze – a to nie. Co kto coś wymyśli i jest przekonany do swojej racji – publikuje, uzasadnia, optuje za czymś lub przeciw czemuś Prawda jest taka, że nie ma recepty na wychowanie dziecka, bo tyle musiałoby być recept ile dzieci. To co naszym babkom wydawało się właściwie, nam się wydaje głupie. Ja jestem za instynktem rodzicielskim i zdrowym rozsądkiem. Kiedy przytulać to przytulać, kiedy trzeba skarcić to skarcić i nic na siłę i nic według jakiegoś z góry ułożonego planu czy schematu, bo to się nie uda, Nie należy też zapominać, że dziecko jest istotą społeczną i aby mogło być szczęśliwe, musi umieć w tym społeczeństwie funkcjonować. Na etapie przedszkolaka, ucznia, dorosłego człowieka,Świat się do niego nie dostosuje niestety – to on musi do świata. Jeśli nie – odrzucą go i wykluczą, a bidak nawet nie będzie rozumiał dlaczego. Według mnie dziecko trzeba kochać, wyznaczać mu granice i uczyć zachowań pożądanych społecznie . Inaczej nie będzie miało szans na szczęśliwe życie a to przecież jest celem wszystkich rodziców – czyż nie ?
Cały kłopot, a wręcz tragedia polega na tym, że niektórzy postanowili za twierdzącą odpowiedz na Twoje ostatnie pytanie zarobić kilkanaście czy kilkadziesiąt dolarów, a przy okazji wypromować wydawnictwo
Przykro mi autorko, ale chyba masz zbyt małą wiedzę na temat AP.
Inaczej napiszę – kompletnie nic nie wiesz na temat Rodzicielstwa Bliskość
Praktycznie wszystko co napisałaś to stek bzdur.
Ten artykuł jest nie merytoryczny. Proponuję się jednak dokształcić w tej dziedzinie, gdyby Pani chciała kiedykowliek jeszcze na ten temat pisać.
Nie znam się to się wypowiem. To takie polskie, takie nasze.
A tak poważnie. AP to pewien sposób na życie. Intuicyjny, opierający się na zrozumieniu i porozumieniu. I nie ma nic wspólnego z bezstresowym wychowaniem. Dorosły wczuwa się zwyczajnie w sytuacje młodego człowieka, dla którego świat jest zwyczajnie trudniejszy, mniej zrozumiały. A później mały człowiek dorasta i staje się empatycznym, pewnym siebie, niezacietrzewionym człowiekiem dużym.
Uuuuuu, jadowite. Serio, nie nosiłam w chuście, nie karmiłam piersią do drugich urodzin i śpię z mężem, mimo to uważam,że trochę to za mocne. Rodzicielstwo bliskości jest tu pokazane jako droga dla naiwniaków, lekkoduchów z głowami w chmurach. Piszecie o ośmieszaniu innych stanowisk jako złym zwyczaju, tymczasem ten artykuł wpisuje się dokładnie w ten nurt- ośmieszenia oszołomów. Rodzicielstwo bliskości- jak każdy inny sposób ma swoje wady i zalety. Niektóre założenia faktycznie wyglądają…kontrowersyjnie. Tłumaczenie dziecku wpadającemu w histerię brzmi …dziwnie, jednak nie szokująco. Bardziej szokują mnie zwolennicy metody tradycyjnej tak zwanej klapsowej. Zdziwiłam się kiedy na jednym z profili związanym z macierzyństwem natrafiłam na dyskusję na ten temat. Nie miałam pojęcia,że tyle młodych matek uważa bicie dzieci za metodę wychowawczą. Myślę,że przytulanie i chustowanie jest mniej godne ośmieszania, niż uderzanie po tyłku. Może kolejny temat?:)
Moje prawie czteroletnie dziecko nigdy nie wpadło w rzetelną histerię. Ale na pewno, na pewno nie dlatego że tłumaczę mu wszystko na bieżąco, czyż nie? ;)
Chyba źle mnie pani zrozumiała:) Ja JESTEM zwolenniczką objaśniania dzieciom wszystkiego. Mimo to, moje od czasu do czasu zalicza rzut na glebę. Rozmawiam i tłumaczę, jak już skończy się smarkać i wrzeszczeć. Nie w trakcie. Użyłam tylko przykładu z tekstu:)
Moja 9 latka także jeszcze nie zrobiła żadnej awantury w stylu histeria na całego. A głównie wszystko tłumaczymy o jeszcze raz tłumaczymy
Jadowite?? Helowa Mamo, błagam. Często czytam Twoje komentarze tutaj. zazwyczaj są trafne, z humorem. Tutaj się z Tobą kompletnie nie zgadzam. Zdecydowanie inaczej odbieram ten artykuł niż Ty ;)
I bardzo dobrze! Co to by było, gdybyśmy we wszystkim mieli jedno zdanie?! Mnie się nie podoba takie stawianie sprawy. Gdyby ten artykuł był wpisem na blogu, felietonem- jego subiektywny charakter miałby rację bytu. Żeby nie było- ja uważam, że to fajnie napisane- zgrabne chwytliwe, dobrze się czyta. Literówki, czy też jakieś niedociągnięcia stylistyczne zdarzają się każdemu- zwłaszcza jeśli nie ślęczy potem nad tekstem,żeby go poprawiać w nieskończoność. Najwięksi literaci korzystają z usług korektorów. Nie wchodzę tu w poszukiwaniu literackiej ekstazy, tylko żeby poczytać, podyskutować i „pokłócić”, jeśli się z czymś nie zgadzam. A nie potrafię i nie chcę zgodzić się na ośmieszenie i obrażenie czyjegoś wyboru i postawy ( nawet jeśli się z nią nie w pełni zgadzam), bo przed tym uciekłam z innych miejsc w internecie. Które fragmenty tekstu są jadowite? Ano jeśli piszemy,że rodzice przy drugim dziecku zazwyczaj „mądrzeją” ( nie wiem co oznacza użycie cudzysłowu w tym wypadku) i rezygnują z tej metody, to znaczy,że przy pierwszym byli „głupi”, ponieważ ją stosowali. Nazwa „modny eksperyment” w odniesieniu do wychowywania dziecka również ma wydźwięk pejoratywny. Albo to: „Trudno oprzeć się wrażeniu, że rodzicielstwo bliskości zostało stworzone dla mam jedynaków, niepracujących, niezwykle cierpliwych, dostosowujących całe swoje życie do dziecka, raczej niezabierających maluchów do kina, teatru, kościoła, restauracji, gdzie trzeba zachować się w pewien określony sposób.” Raju, to tylko dla mnie jest charakterystyka chorej kobiety? Siedzi takie zabidzone niewiadomoco 24h na dobę w domu, do kościoła nawet dzieciaka nie zabierze! Nie ma takich matek, ludzi. I chwała Bogu! Zresztą, teraz napiszę to, o co chodzi mi naprawdę, nie będę się bawić w rozbiór tego tekstu, bo cały jest nastawiony bardzo negatywnie do owej metody. A więc tak:
-Matka ma takie samo prawo siedzieć z dzieckiem w domu do 6 roku życia, jak i oddać go do żłobka w ósmym tygodniu. To w końcu jej wybór.
-Może wychować nieprzystosowanego do życia hippisa, który zamieszka w szałasie w Bieszczadach i nie jest powiedziane, że będzie on mniej wartościowym członkiem społeczeństwa, niż prezes korporacji od malucha przygotowywany do wyścigu szczurów.
-Od nadmiernego tłumaczenia i przytulania żadnemu dzieciakowi nie stała się krzywda, od nadmiernego stawiania granic i zbyt wygórowanych wymagań-owszem.
-posłuszeństwo i dyscyplina? To chyba w wojsku? bo kto chce,żeby jego dziecko było takie? ja wolę rozumne i empatyczne. Niech spełnia moją prośbę, nie robi co mu każe. Niech rozumie, dlaczego i o co go proszę, nie bezrefleksyjnie wypełnia polecenia.
I po ostatnie: W dzisiejszym świecie matka ma przechlapane. Gubi się w poradnikach, metodach, wskazówkach. Autorytety strącane są z piedestału szybciej, niż się na niego wdrapują. Nie wiadomo kogo słuchać. Po jaką cholerę dokopywać jeszcze sobie nawzajem?
Helowa Mamo, znaczy się, ze chyba nie zrozumiałaś :)
To artykuł o fanatykach, a takich w naszym społeczeństwie jest wiele.
Że może być na blogu? A tu nie? Zobacz w jakim dziale został opublikowany: kontrowersyjnie. Chyba mało kto zwrócił na to uwagę :)
Artykuł to też felieton, czyli tekst nasycony „opiniami i charakterem” osoby, która go pisze :)
Tak, tak, tak! Już zauważyłam,że dałam się wciągnąć w burzliwą dyskusję tekstem opublikowanym w dziale KONTROWERSJE. Kajam się wobec tego i brawa dla autorki-jest kontrowersyjnie:)
Jestem Waszą fanką i teraz będę Was odwiedzać. Świetnie napisane: rzeczowo, konkretnie i celnie. Dziewczyny, jaki jad? O co Wam chodzi? Przecież autorka pisze, że rb jest fajne, gdzie wy tu widzicie ubliżanie? Czy Wy potraficie czytać ze zrozumieniem???
Jeszcze raz: świetny tekst! Gratuluję!
Długo czekałam aż ktoś się odważy napisać to, o czym wielu z nas tylko myślało, cicho, bo przecież nie wypada. Jestem za wychowywaniem, a nie eksperymentowaniem. To pisanie o samych zaletach AP już mnie nuży. Będę Was odwiedzać. Pozdrawiam!
ludzie, i o co taki raban, kazdy z nas ma swoje zasady, w mysl, ktorych pragnie wychowac wlasne dziecko,
a jak? to sami musimy odpowiedziec na to pytanie, kazdy z nas jest inny, ma rozne wymagania i cele,
tak tez i z naszymi dziecmi jest, staram sie nie byc na kazde kwilenie malej, ale tez nie bagatelizuje jej problemow,
nie ukrywam, ze ja tez mam gorszy dzien, tak jak i dziecko-obydwie jestesmy istotami zywymi, nie zawsze wszystko ukalada sie dobrze, czasami jest pod prad, ale zastanowmy sie czy my-rodzice w obecnych czasach nie gonimy „za moda” na wychowanie dziecka?
To jakieś nieporozumienie. Autor (autorka? – tekst jest niepodpisany) nie bardzo wie o czym pisze. Attachement parenting czyli rodzicielstwo oparte na więzi ( w Polsce mówi się częściej o rodzicielstwie bliskości) mówi o tym co 60 lat temu odkryła teoria przywiązania.
Ludzkie dziecko jeśli ma wyrosnąć na przystosowanego i dobrze radzącego sobie w świecie zewnętrznym człowieka potrzebuje stabilnej, stałej relacji z co najmniej jednym kochającym je opiekunem. Potrzebuje rozwinąć bezpieczną więź. To jest fundament na którym rozwija się ludzka sprawczość zdolność do uczenia się i dostosowywania do zmieniających się sytuacji. Teoria przywiązania jest dobrze zbadana – dzięki technikom badania mózgu. I to jest coś czego nie przeskoczymy choćby nam się to nie wiem jak nie podobało. Ludzkie niemowlę potrzebuje kontaktu fizycznego z dorosłym (stąd pomysł chust) a także ssania mleka (najchętniej z piersi). To bowiem sprawia, że czuje się bezpiecznie ochronione. A jak się czuje bezpiecznie to może energię życiową przeznaczać na rozwój. Jesli płacze i nie jest ukojone, hormony stresu osiągają tak wysokie poziomy, że znowu – nie ma sił na ciekawość i naukę. Wszystkie siły organizm przeznacza na poradzenie sobie ze stresem. Mam dwoje dzieci, dziś są dorośli. Obydwoje wychowaniu w duchu AP. Znakomicie sobie radzą z życiem, są kreatywni, sprawczy, zrównoważeni. Żeby człowiek mógł być niezależny w dorosłym życiu musi przeżyć na początku dobrą, bezpieczną zależność. I choćby nam się to nie wiem jak nie podobało, nie mamy na to wpływu. Ewolucja zdecydowała za nas.
Justyna, tekst jest podpisany :) Autorka ma na imię Kinga. :) Przedstawia się w stopce. Pozdrawiamy serdecznie!
przepraszam, nie zauważyłam podpisu, tez pozdrawiam
a ktoś temu przeczy? Chyba nie przeczytałaś tekstu.
Ciekawe, że teorię tę stosujesz już tak długo, masz dorosłe dzieci :) Hmmm…znaczy się, że w czasach PRL-u nosiłaś w chuście, a to ciekawe ;) Sprzedawali wtedy chusty w PL??? ;))
Jedno dziecko nosiliśmy w nosidle, które dostaliśmy od przyjaciół w 1984 roku a drugie dziecko, w 1989 roku nosiłam w chuście.
To było wygodne dla obu stron.
I?
Noszenie w chuście, spanie z dzieckiem czy karmienie piersią w nieskończoność (tzn. aż się prokurator nie zainteresuje) to moim zdaniem najmniejszy problem i wcale nie definiujący RB. Inne niuanse są o wiele bardziej niebezpieczne (zresztą jak każda inna skrajność)
Zdziwiłam się czytając ten artykuł i komentarze do niego. Abstrahując już od jego tematyki – jest arogancki, obraźliwy i wynika z niego, że każdy rodzic kierujący się zasadami AP czy też z polskiego RB jest z gruntu zły i niedojrzały do życia w naszym społeczeństwie, że kieruje nim egoizm i uważa się za lepszego od innych. Że należy dzieci od niemowlęctwa jednak tresować, przygotowywać do wyścigu szczurów i dbać o nasz odbiór społeczny jako rodziny „dobrze ułożonej”.
Nie jestem wielbicielką ani tym bardziej fanatyczką AP, ale: dzieci spały ze mną w łóżku, karmiłam młodszą piersią do 20 mż, nosiłam obie – starszą w nosidle a młodszą już w chuście, młodsza używała nawet (o zgrozo) pieluch wielorazowych po miała zwyczajnie alergię na jednorazówki. Kocham moje córki, chce dla nich jak najlepiej. Stosuję rozmaite metody wychowawcze, mam córki w przedszkolu i w żłobku, szczepię je także dodatkowo, odpłatnie, i można tak pisać i pisać. Moje dzieci pójdą jednakże do szkoły społecznej, nie czuję potrzeby ograniczania swojej pracy zawodowej w celu prowadzenia edukacji w domu, nie kupię im jednak sama lalki Barbie (no chyba że będą się przy tym bardzo upierały), nie mają swoich komputerów, zabawek elektronicznych typu iPhone, iPad, czy inne cuda wianki. Nie mamy w domu telewizora. Mamy za to książki, gry i zabawki. A przede wszystkim mamy siebie i dzięki moim wyborom czas dla siebie.
Jeśli ktoś mnie obraża w sieci tylko dlatego, że nie zgadzam się z jego poglądami – jego sprawa. Ale niech chociaż pisze o czymś co zna, sprawdził, a nie pisze dlatego, że temat ostatnio modny. Zakończył się Tydzień Bliskości, o państwu Searsach dużo się mówiło (nawet p. Pieńkowska „zniżyła się” do poziomu rozmów o rodzicielstwie w śniadaniówce jakiejś). Rozumiem, że temat na topie, można było napisać jednak grzeczniej, staranniej, zapoznać się z problemem a nie anonimowo w sieci wszczynać awantury :-) Bo mimo iż szanowna redakcja w komentarzu twierdzi inaczej to, za przeproszeniem, King jest jak mrówków :-P i pewnie każda twierdzi, że jest „normalną matką” :-D Ktoś, kto nie ujawnia swojej tożsamości nie powinien ujawniać także swoich tak radykalnych i obraźliwie wypowiadanych poglądów, no chyba że pisze dla tabloidu.
I dla biorących udział w tej dyskusji – szkoda chyba na nią czasu, nie traćmy go tylko dlatego, że „ktoś inny pisze bzdury w internecie” że tak pozwolę sobie na cytat nie pamiętam już niestety skąd.
Popieram. Choć sama nie oparłam się by coś napisać, bo ufam, że zdrowy rozsądek może wygrać z uprzedzeniem.
Słyszała Pani o pseudonimach (np. Joanna Chmielewska), o dziennikarzach piszących i posługujących się tylko inicjałami? Droga Pani, trochę bez przesady, że nie czyta Pani tekstów pisanych przez anonimowe osoby. ależ pani czyta i to codziennie: ulotki, reklamy, informacje prasowe, czasami też obszerne artykuły, które często powstają pod pseudonimem. Totalne niezrozumienie tematu! :)))
Popieram przedmówczynię (Mama Ka), niestety są rodzice, którzy są właśnie fanatycznymi wyznawcami, efekt potem jest taki, że kilkuletnia dziewczynka zapytana o cokolwiek patrzy na mamę bo sama nie umie odpowiedzieć na pytanie, mama za nią robi wszystko i wmawia jej że jest najpiękniejszą księżniczką której świat należy położyć u stóp, do tego dochodzi notoryczny wrzucanie dziesiątek zdjęć tygodniowo własnych dzieci na fb, dzieci w łóżku,przy śniadaniu,w kościele i wszędzie, w oczekiwaniu na zachwyty nad nimi, potem dochodzi do zderzenia z rzeczywistością w szkole i okazuje się, że „księżniczka” czy „książę” nie jest sam w klasie i zaczyna się jazda… Wydaje mi się, czytając komentarze, że w większości osoby tu piszące to dojrzali rodzice, którzy wychowają samodzielnych młodych ludzi, a sporadyczne przypadki wychowywania księżniczek na ziarnku grochu zawsze będą występować.
Po raz kolejny przeczytałam ten tekst, tylko po to, ze rzeczywiście miło jest wiedzieć, ze Rodzic to nie jest wymarły i zapomniany gatunek, a chwilami czytając internetowe dyskusje mam takie wrazenie.
W wolnej chwili napisze cos wiecej, bo cieszę sie, ze ktos użył wprost słów rodzicielstwo bliskosci/ AP i nie bojąc sie konsekwencji i gromow próbował uzasadnić swoje wątpliwości.
Teraz tylko chciałam zwrócić uwagę krytyków na ostatnia cześć tekstu zaczynająca sie od słów „Z rodzicielstwa bliskosci nie trzeba brać wszystkiego…”
Dramatyczny brak zrozumienia dla idei „rodzicielstwa bliskości” się w tym artykule pojawia. Brak zrozumienia, który niestety jest powielany przez wielu rodziców… Autorka „artykułu” (choć powiedziałabym, że raczej prywatnej opinii) odnosi się w swoich spostrzeżeniach do mocno stereotypowego podejścia. Krytykuje postawę rodziców, którzy rodzicielstwo bliskości odczytują na swój, mylny i obcy od założenia, sposób – mianowicie wychowanie bezstresowe.
Trafiłam kiedyś na fantastyczny artykuł, choć niestety nie pamiętam adresu, ani tytułu, w którym autorka pojęcia rodzicielstwa bliskości dobitnie mówi – RODZICIELSTWO BLISKOŚCI NIE OZNACZA PRZYZWOLENIA NA WSZYSTKO!! Oznacza akceptację dla emocji jako takich, ale wskazuje drogę, jak można je wyrażać w akceptowalny sposób. Podkreśla, że rodzic ma nie tylko prawo, ale wręcz OBOWIĄZEK stawiać dziecku granice!! Mówi głośno o tym, że rodzice często się gubią, bo myślą, że idea ta zakłada pozwalanie na wszystko, a tymczasem jest dokładnie NA ODWRÓT. Rodzic wychowujący dziecko w tym nurcie zobowiązany jest do pokazania dziecku hierarchii jaka obowiązuje w danym społeczeństwie. Ma dziecko zawsze blisko siebie, dzięki czemu widzi ono to, co rodzic robi i jak współgra z innymi ludźmi. Ale NIE OZNACZA dziecięcej SAMOWOLKI!! Co więcej, autorka wspomina o zagubionych matkach, które przychodzą do niej, kiedy dziecko osiąga „wiek społeczny” i zrozpaczone szukają porady, bo nie dają sobie rady z rozwydrzonym, wymuszającym na nich wszystko, dziecku. I odpowiada – IM GŁOŚNIEJ DZIECKO KRZYCZY – TYM BARDZIEJ WOŁA O STAWIANIE GRANIC.
I tak należy rodzicielstwo bliskości odczytywać.
Marta K, w takim znaczeniu to chyba wychowuje dzieci każdy rodzic. Jednak w mojej ocenie nurt ten jest bardzo niejednoznaczny. Czytałam sporo na ten temat, także wspomniany przez kogoś wywiad z Juulem, który mówił wprost, że jak dziecko chce isc na dach domu, trzeba isc za nim. Czym jest wychowywanie? jest wyznaczaniem granic. To dlaczego RB mówi „nie wychowuj”. Ten nurt to dla mnie jedno wielkie pogmatwanie z poplątaniem i dlatego tak wiele osób się z nim nie zgadza i patrzy na to, co się o nim pisze z przymrużeniem oka.
Świetny, pełen dystansu pogląd. Wychowuję zgodnie z RB(nie jestem fanatycznym wyznawca, ale biore z tej filozofii to, co dla mnie mądre), ale sama mam mnóstwo wątpliwosci, wiele z nich autorka zebrala w tym artykule.
Mam trójkę i słowa o tym, ze przy kolejnym dziecku się mądrzeje nie trafiają tak do mnie jak do wielu z komentujących. Rozumiem je chyba tak, jak ahce autorka. Przy pierwszym dziecku też byłam na każde zawołanie, tuliłam, nosiłam, używałam chusty, spałam z dzieckiem. I co? Gdy urodziło się kolejne już tak się nie dało. Bo było pierwsze dziecko, które też wymagało mojej uwagi i prosiło, by młodsze wyjąć z chusty, by posiedzieć bez młodszego, by zrobić to czy tamto. Dlatego zgadzam się rodzicielstwo bliskości to sposób dla mam jedynaków. Nikt mnie nie przekona, że jest inaczej, bo sama to przetestowałam i wiem, co piszę.
Od prawie 10 lat pracuję z dziećmi i młodzieżą – od przedszkolaków po licealistów. Zarówno w środowisku międzynarodowej młodzieży „bananowej” jak i dzieci ze środowisk patologicznych, czy z dziećmi niepełnosprawnymi. Pełna przekrojówka. Mam też swoje dzieci. Mam też nastoletnią siostrę. Zatem obiektów do obserwacji sporo.
Obserwując dzieci, ich rodziców i rozmawiając z nimi doszłam do jednego wniosku, który staram się wprowadzać w życie we własnym domu. Dziecko potrzebuje w swoim życiu wyłącznie dwóch rzeczy – CZASU jaki poświęca jemu Rodzic oraz jasno wytyczonych GRANIC. I nie ma tu znaczenia czy ten czas spędzamy w domu, na dworze, na rowerze, głaszcząc psa, wspólnie gotując, sprzątając garaż czy pieląc grządki. Nie ma też znaczenia wg jakiej metody wprowadzamy wspomniane granice. Ważne aby obie te rzeczy występowały. Oczywiście poza MIŁOŚCIĄ. Ale ją traktuję jako absolutną konieczność, więc nie wymieniłam na wstępie.
Rodzicielstwo bliskości jest w większości źle rozumiane, bezpośrednio przekładane na teorię bezstresowego wychowania lub wychowywania wg metody „usuwania barier”. I podobnie jak wiele innych metod mają one ze sobą wiele wspólnego. Ale tak samo jak mają cechy wspólne tak samo mają cechy różniące się. Czasem są one kosmetyczne, czasem znaczące. Ważne aby we wszystkim zachować zdrowy rozsądek, własną intuicję i obserwację dziecka. Jedno dziecko pozwoli aby prowadzić je wg metod „łagodniejszych” inne swym temperamentem niejako wymusi zachowania „ostre” i silnie dyscyplinujące. Każde dziecko jest inne, każdy rodzic inny, środowiska w jakich wzrastaliśmy też kształtują nasz światopogląd i umiejętność selekcji metod wychowawczych.
Ja uważam (może źle, może dobrze – nie wiem, czas pokaże), że dziecko najbardziej potrzebuje NAS – czasu mu poświęcanego, miłości i jasno wytyczonych granic.
Czyli podsumowując ostatnie dwa wpisy RB jest dla mam jedynakow i to takich na ktore działają łagodne metody:)
Dlatego nie lubię tego zamieszania wokół RB, bo wielkie i burzliwe dyskusje prędzej czy pózniej sprowadzaja sie do tego, ze dziecku trzeba poświęcać czas, szanowac i postępować tak, zeby wszystkim w rodzinie było dobrze, ale to nie jest żadne rodzicielstwo bliskosci, ktore trzeba zglebiac w poradnikach i traktować jako odkrycie ekspertów XXI, tylko zwykła staromodna MILOSC do dziecka. Dziecko zwyczajnie trzeba KOCHAĆ i szanować, a wychowując je kierować sie jednakowoz sercem i rozumem!
Exit i chyba to miała na myśli autorka artykułu :) Piękne podsumowanie!
Świetnie napisane i oddaje sedno problemu, którego wiele osób nie widzi…No cóż ;)
Autorce tekstu niestety pomyliły się założenia dotycząc Rodzicielstwa bliskości z tym, co jej się wydaje, że nim jest. Opisuje tutaj jakichś rodziców, którzy postępują w określony sposób, ale RB to to na pewno nie jest. Straszny mętlik i chaos panuje w tym artykul. Autorka powinna się zdecydować czy mierzy się z rodzicielstwem blikości jako koncepcją opieki i wychowania i wtedy sięgnąć do odpowiednich książek (i dać przypisy!) albo nie pisać o rodzicielstwie bliskości tylko o swoich doświadczeniach z matkami-fanatyczkami, które uważają, że jedyną słuszną metodą wychowaczą jest przyssanie się do dziecka.
A ja myślę, że to nie praca naukowa/magisterska, czy nawet licencjat, by dawać przypisy ;) Zresztą, jakby nawet się pojawiły, to by doszły głosy, że nie tam przeczytała, gdzie powinna, że źle wybrała, itd. Prawda jest taka, że wiele osób intuicyjnie czuje to, co wyżej. eksperci z kolei będą pisać to co piszą i spierać się między sobą tak, jak my rodzice :)
hmmm, rodzicielstwo bliskości odkryłam mając już 2-gie dziecko (od początku tylko chustowane bo wygodniej niz wózkiem) i własnie dlatego ze pozwoliło mi zapanował nad tym pierwszym, sprawdza się przy 2-gu i przy więcej liczbie dzieci, sprawdza sie gdy rodzice pracują, szkoły i przedszkola ograniczają percepcję, narzucaj nienaturalny styl uczenia, niezgodny z tym jak pracuje mózg i dlatego są odrzucane przez cześć rodziców i wcale nie tylko tych wychowujących w duchu RB i NVC.
RB i NVC uczy szacunku do siebie i innych, uczy samodecydowania o sobie współitnienia w grupie na rónym poziomie a nie w hierarcji i pamiętajmy że nasze dzici mają zmieniać świat, więc nie nalezy myśleć kategoriamui dzici wychowanych w systemie który uczył posłuszeństrwa i ciągle tylko oceniał.
Rodzicielstweo bliskości przede wszystkim wsłyuchuje się w potrzeby dzicka, ale nei skupia sie na dzicku i nalezy zauważyc te różnicę
Rodzicielstwo bliskości – najpierw się dzieciaka nie wychowuje, a jak sobie potem nie można z nim poradzić, to się go sensorycznie rehabilituje. Zamiast powiedzieć „spieprzyliśmy sprawę” mówią „ma ADHD”, „konserwanty i zatrute środowisko mu zaszkodziły”.
Jakoś nie widzę, tych wszystkich :bliskich” rodziców w urzędach, kościołach, na placach zabaw. Jeśli są, to ich dzieci są zalęknione, wycofane, słabo mówią, są nieśmiałe. Dlatego to mi wystarcza, by ten sposób stanowczo odrzucić. Kazda skrajnosc jest słaba, także przesadzanie z wiszeniem nad dzieckiem również…
Chciałam zignorować ten artykuł i cała te dyskusje ale kiedy zobaczyłam ten komentarz po prostu nie wytrzymałam.
Pani Olu nie wiem skąd ma Pani informacje dotyczące tego, ze dzieci wychowane w duchu RB sa ciche i nieśmiałe.
Dlaczego osoba, której głos (czy tez płacz) sie liczy, której potrzeby sa zaspokajane, która czuje ze ma oparcie w najbliższych jej osobach ma byc nieśmiała?
Pani Kingo, to porozmawiamy za jakieś 20 lat, jak nasze dzieci będą dorosłe. Moje będą pewne siebie, pełne zaufania dla siebie i innych, szczęśliwe, otwarte na świat, nie bojące się wyzwań i trudności. Wychowuję w duchu rodzicielstwa bliskości i nie zgadzam się z wieloma słowami, które Pani przytacza.
Po co ktoś napisał ten artykuł? Nie rozumiem.. Jeśli miał być oceną RB to nie zawiera żadnych konkretnych argumentów. Same ogólniki. Takie zdania może powiedzieć ktoś przypadkowy. Jestem rodzicem i szukam wskazówek jak wychowywać swoje dziecko. W RB znalazłam miłość, intuicję kobiety i matki, spokój, siłę, dobro. W artykule przeczytałam że będę żałować mojego wyboru RB. To co innego mi pozostało? Wyścig szczurów? Świata nie zmienię, ale chciałabym wychować dziecko na szczęśliwego i dobrego człowieka. Poza tym nie widzę świata tylko jako wyścig szczurów i miejsce pełne pułapek.
Totalna bzdura…
Bo się z tym nie zgadzasz?
dla mnie dobry głos w dyskusji. pod wieloma komentarzami sie podpisuje
trzeba wszystko wyposrodkowac, nic nie jest dobre, jesli przesadzamy!!! a rb zbyt czesto przypomina sekte :)
Sorry – ale już na początku jest fałsz. Rodzicielstwo bliskości to JEST WYCHOWANIE. Tyle, że za pomocą innych metod niż klapsy, karne jeżyki i „szlabany”. Rodzicielstwo bliskości absolutnie nie ma nic wspólnego z „wychowaniem bezstresowym”. Mimo, że nie zaleca sie stosowania nagród i kar. Po prostu pozwala się dziecku ponosić konsekwencje jego działań.
Przykład? Coś zepsuje: musi naprawić/odkupić. Nabrudzi – musi posprzątać (ew. pomóc w sprzątaniu). Proste.
Dzieci wychowywane w bliskości mają prawo do własnego zdania, do wyrażania emocji. Nie są tłumione, ale też mają jasne granice (np. „można wyrażać złość poprzez krzyk, płacz, nawet trzaśnięcie drzwiami, ale nie wolno uderzyć drugiej osoby”). Uczą się asertywności.
I wcale nie unika się płaczu dla samego unikania. Jeżeli dziecko płacze – jest jakaś przyczyna. Być może to „tylko” złość lub smutek – i wtedy ma prawo się wypłakać. Ale może to ból lub strach i wtedy OBOWIĄZKIEM rodzica jest pomóc.
Rodzicielstwo bliskości daje dużą elastyczność. Np. można sobie darować te całe „rytuały”.
Dziecko wychowane w bliskości wie, ze zawsze może na rodziców liczyć i zawsze będzie przez nich wysłuchane.
Jeżeli moje kilkuletnie dziecko wykrzyczy mi teraz, ze mnie nienawidzi, to wiem, że jak emocje miną, będziemy się znowu kochać i przytulać.
Jeżeli natomiast teraz nie pozwolę mu na swobodne okazywanie uczuć, to powie mi to samo za 30 lat. Powie to spokojnym, zimnym głosem i będzie za późno, żeby cokolwiek naprawiać…
I jak pojawia się drugie dziecko wcale nie trzeba „zmądrzeć”. Ja mam dwoje – karmione piersią, noszone, nie używaliśmy smoczków. Nie pomagała mi niania ani żadna „babcia”, nie zapisywałam ich do żłobka… Zabieramy dzieci na imprezy. W dodatku mam jeszcze pod opieką starsza osobę. I daję radę.
Autor(ka) tego artykułu myśli stereotypami i chyba nie zadał(a) sobie trudu poczytać o o rodzicielstwie bliskości.
Nikt nikogo nie zmusza do akurat takich metod wychowawczych. O odrobinę tolerancji proszę.
Napiszę tak: po pierwsze gratulację dla wydawcy, że opublikował artykuł. Po drugie: bardzo dobry wpis, rzeczowo, konkretnie i odważnie. Pod wieloma względami się zgadzam. Rodzicielstwo bliskości to wymysł ludzi, którzy sądzą, że można cofnąć się do czasu jaskiniowca. Niestety żyjemy inaczej i nic tego nie zmieni. Większość z nas siedzi większość dnia, a nie spaceruje po lesie szukając pożywienia, stad bujanie w chuście jest awykonalne….można tak mnożyć w nieskończoność. dlatego umiar, rozsądek – to jest sposób. nie dajmy się zwariować, drogie mamy!
Nie pasuje Ci RB, to robisz po swojemu. Dla jednych będzie to wymysł, dla innych styl życia, wychowania. Bardzo wielu osobom się to sprawdza i mają dzięki temu świetny kontakt z dzieckiem.
Duzo opinii, malo konkretow.
Szkoda, ze autorka nie rozumie rodzicielstwa bliskosci, a jednak sie na jego temat wypowiada.
Szkoda, ze oceniajac ten nurt nie mysli o wychowywanych w nim dzieciach jako o ludziach kiedys doroslych, ktorzy w przeciwienstwie do niej i do wiekszosci naszego pokolenia, beda czuli sie wartosciowi i beda mysleli o sobie dobrze, realnie oceniali swoje kompetencje i mozliwosci.
Wlasnie po to jest rodzicielstwo bliskosci, zeby wspolczesny swiat naszych dzieci nie zniszczyl. Wlasnie przed tym ma szanse je ochronic.
Cóż!! Myślę, że ustosunkowując się do artykułu trzeba rozważyć trzy kwestie:
1) Artykuł momentami kipi „rasizmem wychowawczym” – cóż, nie przepadam za wmawianiem komuś, że jest lub był głupi (każdy niech ocenia siebie, a raczej swoje postępowanie i jego wpływ na innych!
2) Większość argumentów (tak, jak autorka uprzedzała;) odnosi się do permisywizmu, a nie do rodzicielstwa bliskości!!
3) Większość argumentów porusza (słuszną wobec mnie) obawę przed „konsekwencjami” rodzicielskich „praktyk” (celowo nie piszę błędów)!!!
Myślę, że wszyscy się ze mną zgodzą (nieistotne, czy czytali coś o wychowywaniu, czy też nie), że działania rodziców i także środowiska zewnętrznego mają wpływ na to jakim mała istota staje się człowiekiem w życiu dorosłym.
Każdy rodzic chce dla swojego/swoich maleństwa/w tego, co najlepsze – to oczywiste.
Pasją moich ostatnich lat jest psychologia dziecięca, neurodydaktyka i pokrewne dziedziny, co oczywiście skutkuje ciągłym pochłanianiem publikacji (przeważnie kiedy już cała rodzinka śpi;).
Moje wnioski są takie:
NIE MA ŻADNEJ UNIWERSALNEJ RECEPTY na wychowywanie dzieci! Żaden poradnik, ani żadna instrukcja tresury dziecka nie powinna być ważniejsza niż intuicja rodzicielska – zwłaszcza matczyna!! Nie mniej jednak jeśli ktoś szuka w głębokim i szerokim gąszczu poradników i pseudo poradników, to miło gdyby je przeanalizował i ocenił, czy do niego przemawiają.
NIE WIEMY TEŻ, JAKIE FINALNIE BĘDZIE ŻYCIE NASZYCH DZIECI ZA X LAT!
Wiemy jednak ponad wszelką wątpliwość, że pewne praktyki wychowawcze mogą mieć bardzo szkodliwe i trwałe skutki w przypadku rozwoju mózgu i to nie tylko w przypadku emocjonalnego i społecznego rozwoju dziecka. Są nimi między innymi wszelkie próby podporządkowania sobie innego człowieka, zwłaszcza naszego dziecka (np. nie reagowania na płacz – barbarzyńska metoda, która oczywiście jest skuteczna…. ale niesie za sobą trwałe konsekwencje w budowie neurologicznej mózgu) …. Tak po prostu jest.
Tak samo bardzo „stresujące” jest dla dziecka życie w dziwnym środowisku, gdzie na wszystko ma „ślepe” przyzwolenie. To jest wręcz nienaturalne! Wszystko i wszyscy mają swoje granice i należy je wyznaczać także dziecku. ALE trzeba to robić umiejętnie, a raczej z intuicją, z pewną logiką i przede wszystkim z sercem. Nasze dziecko powinno czuć, a nie tylko słyszeć, że kochamy je bezwarunkowo. To znaczy, że nawet jeśli zrobi coś, czego nie „powinno”, to my nie przestaniemy go kochać. Niestety tak wiele osób kończy na tym swoje rozważanie w temacie unikania kar i nagród, że nie dochodzi do sedna sprawy.
Przykład z życia mojej (choć NIEidealnej;) rodziny:
Córka (2,5 roku) teoretycznie na pierwszy rzut oka nagle rozwala zabawkę i uderza nią w meble i we mnie niechcący, bo akurat byłam obok. Jest już mocno zmęczona i śpiąca, a w dodatku wszyscy dookoła zajmowali się tylko sobą
Oczywiście, że robi to, bo chce na siebie zwrócić uwagę i do tego dochodzi zmęczenie….
Uwaga najbliższych osób, które kochamy i z którymi czujemy się bezpiecznie jest dla każdego człowieka bardzo ważna – dla dziecka i dla dorosłego. Ja poradzę sobie z tym, że olewa mnie kelnerka jak ją wołam dwa lub trzy razy, ale jeśli mój mąż mnie „olewa” to już inny kaliber i tak samo, jeśli my „olewamy” nasze dzieci, to one również się z tym „strasznie” czują. Zdarzają im się też inne emocje, niż te pożądane dla naszego „świętego spokoju” (ja też mam różne nastroje i nie udaję jak jestem wściekła, że jestem cierpliwa i szczęśliwa). Tu jest problem, a nie w tym, że rozwala zabawkę.
Nie lekceważę dziecka brakiem uwagi! Tak, jak nie lekceważę żadnego innego członka rodziny, sąsiada, który mnie woła itd. Nie wysyłam nikogo na time outy. Chyba, że sami chcą chwili oddechu.
W takich chwilach kucam przy niej i KRÓTKO (bez wykładów jak tutaj;)) tłumaczę, że „Samochodzikiem jeździ się po podłodze”. Zwykle to wystarcza, ale kiedy jest zmęczona, to trudniejsze i silniejsze wydają się niektóre emocje, więc zwykle córka powtarza swoją czynność jeszcze raz, czy dwa, …. .
Dodaję jej informację, że „Nie zgadzam się na to, abyś niszczyła meble zabawką i uderzała czymkolwiek we mnie, bo to mnie boli”. To wystarcza!! A jeśli jeszcze nie poradziła sobie z emocjami, to je pomagam wyregulować, ale czule, zatem „Pewnie czułaś się troszkę samotna, bo każdy zajął się jakąś swoją sprawą?” A ona: Tak i podkówka. „Wiesz, mamy ważną sprawę do dokończenia, jak chcesz to możesz nam pomóc”. Jeśli nie chce to sugeruję inne rozwiązanie.
Ot i prawie cała filozofia.
Nie stosuję kar (bynajmniej się staram). Jak sprawię komuś przykrość, to przepraszam. Córkę też potrafię przeprosić, jeśli to jej wyrządziłam jakąś….. Ona przeprasza nas i innych (ale nie wyrządza nikomu przykrości na lewo i prawo). Mówi, że czegoś chce, jak chce (używa raz grzecznościowych formułek, a raz wali prosto z mostu), mówi też, że czegoś nie chce. I dzięki takiemu podejściu wiemy jak reagować. Ona wie, jak reagować, kiedy my ją o coś prosimy.
Nie powiedziałam/upomniałam jej ani razu, że „Mówi się dzień dobry”, „Dziękuję”, „Przepraszam” Sama o tym pamięta, bo naśladuje nasze interakcje z innymi. Tak, jak nauczyła się mówić, śpiewać, liczyć, piec ciastka i zamiatać – DZIECI NAŚLADUJĄ!!!! Dzieci ludzkie i szympansie i psie i kocie. Nawet gołąbki naśladują i myszy
Łazi z nami po restauracjach, basenach i uważana jest za jedno z „grzeczniejszych dzieci” – choć nie przepadam za tym stwierdzeniem, ale to jeszcze inne wywody by się przydały;).
Nie trzyma się kurczowo spódnicy tylko jest ciekawa świata i doświadcza go na swój sposób, my jej w tym pomagamy (nie mylić z wyręczamy;) Siniaków przy tym ma też kilka, wyciąga z nich wnioski sama, nie muszę jej wciskać, że „NIC SIĘ NIE STAŁO”. Mówię „O, O, spadłaś”. Jak potrzebuje przytulania, to przytulam, jak nie to nie ganiam za nią z chusteczką nawilżaną i otwartym cyckiem. ALE JEŚLI CHCE CYCKA w miejscu publicznym to go dostaje (lekko na uboczu, ale DOSTAJE).
Karmię ją nie dlatego, że Pan X czy Pani Y tak napisali, ale dlatego, że moje dziecko (tak, jak ja i jego babcia i pradziadek) jest/ był ssakiem i potrzebuje mojego mleka do życia i rozwijania się – tu dopiero bym się mogła rozpisać, ale zaraz skończy się drzemka i pewnie będę potrzebna;).
Generalnie stosuje się do filozofii rodzicielstwa bliskości, ale nie dlatego, że jest modna, tylko dlatego, że jest zgodna z moim sumieniem. Stosuję ją też, bo jest wygodna i dostosowana do mojego sposobu życia i dzięki niej odnalazłam więcej szacunku do innych ludzi i siebie samej. Dbam o potrzeby dziecka, ale też o swoje i męża. A jak nie mam siły na to wszystko w jednym momencie, to mówię otwarcie, że potrzebuję teraz ciszy i spokoju.
Śpi z nami, bo tak nam jest wygodnie, jeśli się mały człowiek rozpycha, to go przesuwam i tyle. Rano budzimy się z nieświeżym oddechem, ale uśmiechnięci od razu do siebie i nam to pasuje.
Ja nie nosiłam w chuście, ale nosił i nosi mój mąż, bo ma problemy z kręgosłupem, a mała bardzo często uspokajała się tam i zasypiała szybko – więc było i jest nam z tym też wygodnie.
RB jest nam bliskie, bo jest nam wygodnie My dostosowaliśmy je do nas, a nie my do niego „NIC NA SIŁĘ”;) O tym jest ta filozofia według mnie!
Choć bardziej nazwałbym się rodzicem poszukującym, to przyznaję się do bliskiej więzi (nie uwięzi) z mężem i dzieckiem. Nie sądzę też, że się poświęciłam, czy poświęcam… Wróciłam do pracy, jak mała miała 1 rok i 3 m-ce. Miała przez rok nianię i od 2 m-cy jest w przedszkolu…… me serce jest o nią jeszcze niespokojne, ale pewnie nigdy nie przestanę się o nią troszczyć, wydaje mi się to naturalne, a nie GŁUPIE (a tak odczułam, że nazywani są Ci, którzy „związali” się ze swymi skarbami.
Podsumowując:
RB według mnie nie jest światem, który kłania się dziecku, jest światem, który jest dla dziecka dostępny. Nie uczy, że jest pępkiem świata, ani też nie nakłania do bycia numer jeden w ogóle w czymkolwiek.
Jeśli ktoś też „poszukuje” polecam książkę „W głębi kontinuum” (mi pozwoliła dostrzec więcej pozytywu w moim życiu;) i „Smart love” (która w przystępny sposób opisuje mechanizmy budowania szczęścia u dziecka bądź też potrzebie sprawiania sobie i innym nieszczęścia, jak również szeroko na przykładach opisuje jak czule można wyregulować człowieka. Ja się cieszę, że mogę wydać kasę na takie książki i w necie sprawdzić doniesienia z prasy „fachowej”, bo sama miałam dość „wymagające dzieciństwo” i mimo, że kocham moją mamę i wiem, że ona kocha mnie, to nawet nie potrafimy sobie tego powiedzieć niestety. Nie mamy też dobrej relacji, a potrzeba ciągłej akceptacji jaką mi wszczepiła doprowadziła do moich wielu błędów życiowych….. cóż poszukuję innego systemu wartości dla moich dzieci….
Komentarz dłuższy od artykułu, ale nie mogłam się powstrzymać, bo szkoda mi tych rodziców, którzy słusznie odnoszą się z rezerwą do wszelkich mód panujących w wychowywaniu i trafią na takie wyjaśnienie założeń „więzi” z dzieckiem tuż na początku swojej poszukiwawczej drogi;)
Dziecko wyrzucajace z szuflad rzeczy babci to nie dziecko wychowywane w duchu rodzicielstwa bliskości. Rodzicielstwo bliskości takźe stawia granice i wychowuje. Mój 3letni syn Maciej od początku wszedzie nam towarzyszył, teraz cierpliwie siedzi przy stole w restauracji nawet ponad godzinę i je wspólnie z dorosłymi obiad. W samolocie nie biega przez 5 godzin, chodzi do kościoła i nie popada w znudzenie. Jego reakcje sa odpowiednie do sytuacji. Radzę doksztalcic siè przed popełnieniem kolejnego tekstu. W opisany przez Panią sposób zachowują sie wlasnie dzieci, którym brak uwagi, miłości i których nie traktuje sie poważnie.
Myślę, że coś w tym jest…Jeszcze nie tak dawno byłam zwolennikiem rb, ale teraz widzę, że u nas w pl się podchodzi do idei zbyt skrajnie, w konsekwencji mamy wiele mam przemęczonych i z poczuciem kleski tak jak ja
Nie zgadzam.sie. Nawet nie.wiem czy jest sens bym cos pisala wiecej poniewaz odnioslam.wrazenie, ze autorka.tekstu raczej.nie.przeczytala zadnej literatury xwiazanej z RB ale ma dosc mocne stanowisko na ten temat. Dla wszystkicb tych, ktorzy jednak.najpierw chcieli.by zapoznac sie (prawdziwie) z tematyka rodzicielstwa bliskosci, korzystajac z faktycznych zrodel, zachecam.do.przeczytania.choc.jednej.ksiazki np Jespera Juula, albo.Sears’ow -tworcow tego pojecia. I na prawde.nie.chodzi.o to.by nie.zatrudniac niani. Czy nie.uzywac smoczka. Chodzi.o to.by szanowac godnosc.malego.czlowieka. Podchodzic do niego.z szacunkiem. Ale jednoczesnie.wyznaczac granice, ale robi sie to w sbosob nieuwlaczajacy.jego godnosci. Niestety.nasza godnosc.jest zszargana przez tradycyjny system to tez woelszosci.z nas ciezko.jest wyobrazic jak mozna postepowac inaczej, jak mozna.nie wrzasnac, nie.obrazic.. przeciez obrazamy sie na codzien. My dorosli. Awanturujemy sie.z parnterem. Zdarza sie nam niekiedy sprawic.komus.pryzkrosc choc nieumyslnie ale zdaje.sie.ze.nikt nie mysli wtedy o sobie „jestem niegrzeczny”. My dorosli.sami pozwalamy.sobie na rzeczy, ktorych chcemy zabraniac.dzieciom.w mysl by byly grzeczne,ale niestey swoim postepowaniem nie zawsze swiqdczymy o naszych slowach. Dziecko jest genialnym obserwatorem. W rodzicielstwie bliskosci chodzi tez.o to by byc autentycznym rodzicem i zdawac sobie sprawe, ze dziexko nie nauczymy poprzez stosowanie.metody kija i.marchewki.oraz recytowania regulek na temat jak powinno byc. Bo to jak „powinno byc” dziecko.czerpie.z naszych zachowan. Nie.z.nasZych regulek. Stad takie.zdziwienia.rodzicow gdy sie.dowiaduja, ze dzicko.w.szkole czy na.ppdworku zachowuje sie zupelnie inaczej niz w domu przy rodzicach. Wynika to stad ze.ono.zwyczajnie gra, gra przy rodzicach kogos kim.oni chca by bylo, ponoewaz to od nich dostaje pierwszy.przyklad.takiek gry, gdyz rodzice sami odkrywaja role, sami graja. Zachecam do glebszego zapoznania sie.
Bardzo fajny tekst. Uważam że próba ślepego i fanarycznego wychowywanie dziecka zgodnie z RB prowadzi na manowce. To niemożliwe do zrealizowania próba zrobienia sobie ze swojego dziecka partnera w relacji lub przyjaciela. Może Ci rodzice tego faktycznie potrzebują i w ten sposób probóją kompensować jakieś swoje braki z własnego dzieciństwa ale zapominają chyba o tym że dziecko potrzebuje matki i ojca a nie rownoprawngo partnera czy przyjaciela.
Aga, popieram.
W Rodzicielstwie bliskości nie chodzi o to, aby dziecko było równym partnerem dla rodzica. Absolutnie NIE! Rodzic to rodzic, a dziecko to dziecko!!! Każde ma inne obowiązki, każdy ma inne potrzeby. Ale to właśnie na płaszczyźnie potrzeb zachodzi równość. Niczyje potrzeby nie są mniej ważne, choć w praktyce często dochodzi do tego, że potrzeby dziecka muszą poczekać, bo rodzice np. muszą wyjść do pracy, a ono chce się na przykład dalej bawić. Ale to jest też kwestia wprowadzonych zasad, wartości.
W RB chodzi o to, że dziecko jest partnerem do rozmów, do przeżywania życia, do poznawania świata. Nie mylić z tym, że wciąż dziecko wisi na nodze i nie odchodzi ani na chwilę poza mamy spódnicę;)
W RB rodzice nie poświęcają swoich potrzeb, aby spełnić zachcianki dziecka. Zachcianką jest kupienie kolejnej zabawki, lub słodyczy, na to rodzic RB się nie zgadza jeśli nie chce. RB to wsłuchanie się i rozumienie dla potrzeb, to nie pozostawianie dziecka, aby się wypłakało, nie wysyłanie do drugiego pokoju. To jest próba zrozumienia co stoi za zachowaniem dziecka.
W RB dziecko współpracuje z rodzicem, a nie jest jego wierny poddanym, bezkrytycznie wykonującym rozkazy jak robot.
W RB dziecko ma prawo zapytać dlaczego ma coś zrobić, albo dlaczego nie może czegoś zrobić i dostaje argumenty.
RB to racjonalna komunikacja, a nie „NIE. Bo ja tak mówię”.
Osoba pisząca artykuł nie ma bladego pojęcia o RB ;) I chyba pomyliła Rodzicielstwo Bliskości z bezstresowym wychowaniem. Bardzo słaby artykuły. Na dodatek bez żadnej wiedzy
Pani która napisała ten artykuł ABSOLUTNIE nie rozumie nic o Rodzicielstwie Bliskosci. Po pierwsze nic w nim nie jest bezwzglednie przemusowe, czerpie się z RB tak jak pasuje. I widać – nie próbowała tak wychowywać dzieci, bo nie zna efektów. Jak próbowałam i widzę wspaniałe efekty. Jestem zdumiona jak niezwykle to zadziałało. Przykre że takie artykuły w ogóle powstają. Niedoinformowanie, upraszczanie i propaganda.
Bzdury i dowód na to ze autor nic nie wie o rodzicielstwa bliskości. Bo to jest wychowywanie w szacunku wobec dziecka, siebie i otoczenia.
Ten kto pisał ten artykuł, nie wiele wie o rodzicielstwie bliskości i chyba myli je z z bezstresowym podejściem do dzieci. Ja staram się stosować zasady rb wobec mojego dziecka. i jak najbardziej mówię, że nie chcę żeby czegoś nie robił, żeby nie krzywdził innych, staram się nie krzyczeć, ale tłumaczyć – ale cyborgiem nie jestem.
Zdarza mi się krzyknąć, czy podnieść głos, ale potem przepraszam i potrafię wytłumaczyć dlaczego tak zrobiłam. Nie stosuje kar ani nagród, a mimo wszystko moje dziecko, jeśli coś porozrzuca to rozumie, że warto było by porozrzucane rzeczy pozbierać. Rb to szacunek do dziecka, jego potrzeb ale i przede wszystkim szacunek do samego siebie. Traktuje moje dziecko jakbym sama chciała być traktowana -czyli z szacunkiem, miłością, bez wrzasku, ze zrozumieniem potrzeb i otwartością na odmienność.
Czasami niestety zdarza sie, ze rpodzice przesadzaja i sa nadopiekunczy… generalnie zadna skrajnosc nie jest dobra..pozdrawiam :)
Zgadzam się nadopiekuńczy rodzice są wręcz toksyczni, ale w rodzicielstwie bliskości nie chodzi o nadopiekuńczość WCALE:)
To, że w nazwie RB pojawia się hasło bliskość, nie znaczy WCALE, że rodzice prowadzą swoje dzieci za rączki wszędzie i je wyręczają do skończenia studiów. Powiedziałabym, że jest odwrotnie. Pozwalają dziecku na samodzielność, aby dziecko mogło samo doświadczyć życia i pewnych niegroźnych konsekwencji. Są jednak na tyle „blisko” (nie koniecznie muszą widzieć, ale wysłuchają opowieści o tym co się wydarzyło i pomóc jeśli pomoc jest potrzebna). Nie narzucają też pomocy jeśli nie są o nią poproszeni. Oni po prostu są dostępni dla dziecka, aby wiedziało, że zawsze może na swoich rodziców liczyć, bez względu na to co zrobili.
W RB chodzi
Autor chyba pomylił rodzicielstwo bliskości z bezstresowym wychowaniem. Nie wiem czy autor przeczytał książkę Searsów. Tam wyraźnie piszą o wyznaczaniu granic dzieciom.
Prawda jest że nie nalezy wychowywać dziecka według poradnika od a do z tylko mieć swoj zdrowy rozsądek. Przeczytałam masę poradników i badań opartych na wychowywaniu i ich rezultacie i sama zdecydowałam jak wychowam swoje dziecko. Oprócz RB radzę poczytać mądrzy rodzice oraz książki Jespera Juula, świetnego psychologa.
Już po pierwszych zdaniach widać, że nie wie pani co to jest „rodzicielstwo bliskość” i zupełnie nie rozumiem dlaczego nie poczytała pani o co w nim chodzi. Granice są bo wynikają one z budowania relacji na zasadach każdy z nas jest tak samo ważny i potrzeby WSZYSTKICH w rodzinie są tak samo ważne i tylko od nas zależy kiedy chcemy powiedzieć dziecku „stop” tego zachowania nie akceptuje. W rodzicielstwie bliskości chodzi o rodzaj komunikacji, relacji opartej na autentyczności i elastyczności. Rodzicielstwo bliskości czerpie z Porozumienia bez przemocy, otwiera się na wszystkie emocje i dziecka i rodzica, a pani pisze, że jest to idealny świat, gdzie dziecko ma być zawsze uśmiechnięte. Zastanawiam się skąd wzięła pani te informacje?
Moim zdaniem wystarczy jedno stwierdzenie, żeby skontrargumentować ten artykuł.
„I oddychają z ulgą. Ułatwiają sobie życie, sięgają po smoczek, gdy jest taka potrzeba, używają wózka, pozwalają maluchowi trochę się poirytować (nie mylić z zostawianiem niemowlaka samego, gdy płacze), gdy chcą, bez wyrzutów sumienia zatrudniają nianię, wysyłają do żłobka, dbają o własne potrzeby, czas dla siebie, kręgosłup.”
Jeżeli ktoś zaniedbuje siebie i swoje potrzeby to to NIE jest rodzicielstwo bliskości. Ponieważ w rb – takim, jak ja je rozumiem – jest dużo o granicach i potrzebach WSZYSTKICH członków rodziny. A w kontrze poszczególnych członków stoją nie potrzeby a strategie ich zaspokajania.
Well – jeśli jestem permanentnie niewyspana to może nie dlatego, że dziecko nie daje mi spać, a może dlatego, że zamiast spać wtedy, kiedy mogę – kiedy dziecko śpi – to wtedy robię 100 innych rzeczy. Być może dlatego też, że mam też potrzebę ładu, czy relaksu w postaci poczytania książek – ale to ja, dorosła wybieram którą potrzebę zaspokajam. To, że nie da się złapać wszystkich srok za ogon, chyba powinniśmy wiedzieć – tak jest ze wszystkim, nie tylko w macierzyństwie ;)
Więc nie ma co szukać winy w rodzicielstwie bliśkości, a zastanowić się jak zorganizować sobie życie tak, aby wszyscy byli możliwie jak najbardziej zadowoleni.
Ps. Nigdzie, naprawdę NIGDZIE nie słyszałam, żeby rodzicielstwo bliskości zakazywało smoczka, wózka czy żłobka…
Czytając to mam wrażenie, że autorka jednak nie rozumie istoty rodzicielstwa bliskości – niby odróżnia od „bezstresowego wychowania” ale jakoby jednak nie rozróżnia…przez całą pierwszą stronę udowadnia że RB to brak granic – czy tak jest??? mi się nie bardzo udaje wychowywać swoje dzieci w RB – nie wiem, może były już zbyt duże jak poznałam temat (wiek szkolny) ale samo czytanie ze zrozumieniem na temat tego sposobu bycia dzieckiem pokazuje że nie ma to nic wspólnego z brakiem granic i „nie uczeniem” prawdziwego świata – wręcz przeciwnie!!! to jest właśnie uczenie poprzez tłumaczenie….może jednak odrobić lekcje i poczytać? Juul zaliczony?
Smutna jest niewiedza autorki w temacie Rodzicielstwa Bliskości.
zgadzam się w 100% z tym artykulem, sama prawda
W szok jestem ile ludzi tak bardzo przeżywa RB i się kompletnie na nim nie zna. Może skupcie się na problemie. Ile rodziców w Polsce nadal stosuje bicie i brak szacunku do własnych dzieci.
Co za bzdury!
Autorka chyba nie ma pojęcia o czym pisze, bo to na pewno nie jest RB!
Bardzo stereotypowy i uogólniający artykuł. Choć wcale nie uważam, że nie można się zafiksować na RB, przesada może być w każdą stronę. A jednak rb jest nieco trudniejszą drogą, bo trzeba bardziej pracować nad sobą. Do tego mniej popularną. Wychowanie to jedna z najtrudniejszych rzeczy na świecie a wiele osób uważa, że to takie hop siup. Nie chcą się zastanowić dlaczego dziecko się zachowuje tak a nie inaczej. Najważniejszy jest efekt: jest posłuszne, grzeczne, nie ma na nie skarg. A co się dzieje w środku nie jest wazne. Skoro tzw tradycyjne wychowanie włącznie z karami cielesnymi jest takie super to powinniśmy miec raj na ziemi. a tak nie jest. Acha, wcale nie uważam, że kara czy nagroda od razu wyrządzą dziecku krzywdę, tylko że często są nadużywane i nie odnoszą długotrwałego skutku. Poza tym warto się zastanowić dlaczego dziecko się zachowuje tak a nie inaczej a nie tylko widzieć złe zachowanie. I właśnie RB zwraca na to uwagę. A ja polecam książki: rozwój psychiczny dziecka od 0-10 lat i wyzwoleni rodzice, wyzwolone dzieci. Choć to nie są książki oficjalnie o RB, a ta pierwsza nawet ma niektóre sprzeczne metody wychowawcze do rb. Ale książki pozwalają lepiej zrozumieć dziecko. Chodzi o empatię. Ja bym powiedziała że czasem nie wystarczy kochac dziecko i chcieć dobrze. Z niewiedzy można popełnić błąd. Np z niewiedzy o dziecięcym mózgu. Jak to się mówi dobrymi chęciami itd….Dlatego ja się cieszę że w dzisiejszych czasach są książki które mogą poszerzyć horyzonty rodziców.
A ja wychowywałam dziecko wg zasad RB, dziś ma 5 lat i cała krytyka RB zawarta w tym artykule nijak ma się do mojego dziecka. Tak sobie myślę, że problemem nie jest sama idea RB, ale rodzice i ich demony, tj. niedostatki uczuciowe, emocjonalne wyniesione z dzieciństwa, z domu rodzinnego. Wtedy RB przeradza się w nadopiekuńczość, toksyczne przywiązanie rodzica do dziecka (a nie na odwrót), RB staje się usprawiedliwieniem dla rodzica, wymówką (robię to dla dziecka ale tak naprawdę robię to dla siebie). Myślę, że takich fanatyków RB powinno się kierować na terapię, przypuszczam, że chcąc dać dziecku to czego im samym brakowało w dzieciństwie (emocje, uczucia), krzywdzą w ten sposób i dziecko, i siebie, i w ogóle całą rodzinę.
Nie do wiary. Autor tekstu kompletnie nie rozumie idei rodzicielstwa bliskości. TAM NIE MA SZTYWNYCH ZASAD, PODSTAWOWYM ZAŁOŻENIEM JEST ZROZUMIENIE POTRZEB DZIECKA. JESTEM PRZERAŻONA NIEWIEDZĄ AUTORA NA TEMAT, O KTÓRYM SIĘ TAK ROZPISAŁ.
Hej, wy od bliskości – ja uczę wasze „produkty” – i powiem jedno: katastrofa. Weźcie się za wychowanie waszych dzieciaków, bo potem wyrastają roszczeniowe potwory, które nie mogą znieść najmniejszych wymagań na studiach, roztrzęsieni egotycy… masakra.
Chyba ktoś źle zrozumiał o co chodzi w rodzicielstwie bliskości … Sama teoria jest taka że każdy bierze z niej to jest dobre dla niego, rodziny i dziecka, a nie narzuca „całe zło” które zdaje opisywać się autorka na raz. Polecam doczytać, ze zrozumieniem a może po prostu nie miała pani takiego człowieka do wychowania który potrzebowałby tego typu opieki :) dzieci i rodzice są różni :) pozdrawiam