Poród domowy- konieczność czy kolejna fanaberia?

Do połowy XVII wieku lekarze nie zajmowali się porodami, uznając proces rodzenia jako naturalny. Lekarz był obecny jedynie przy porodach kobiet z wyższych sfer, a nawet wtedy wzywał akuszerkę. Poród domowy był normą.

Poród domowy

Po zapoczątkowaniu położnictwa jako sztuki lekarskiej, pierwszą zmianą, jaką wprowadzono, było wyeliminowanie pozycji naturalnych, w jakich do tego czasu rodziły kobiety: położono rodzące w pozycję na wznak. Ta pozycja była bowiem uznawana przez lekarzy jako najlepsza dla obserwowania zmian i wykonywania pomiarów.

Pozycje wertykalne, które dotychczas przyjmowały rodzące kobiety uznano za niegodne do obserwacji naukowych. Kolejnym krokiem, było przeniesienie porodów do szpitali. W Polsce w połowie lat 50-tych ub. wieku wydano ministerialny nakaz rodzenia w szpitalu. Jeśli nawet kobieta urodziła w domu, to należało przewieźć ją karetką pogotowia do szpitala.

Akty prawne o porodzie domowym…

Niewiele kobiet wie, że żadne przepisy nie nakładają na ciężarną obowiązku odbycia porodu w szpitalu! Zarówno konstytucja, jak i ustawa z dnia 5 lipca 1996 roku o zawodach pielęgniarki i położnej nie wspomina o tym, w jakim miejscu ma odbywać się opieka sprawowana nad kobietą ciężarną i rodzącą. W obu dokumentach nie ma również zakazu asystowania przy porodach domowych. Co więcej, w nowym standardzie opieki okołoporodowej wspomniane jest, o prawie kobiety do „wyboru miejsca porodu w warunkach szpitalnych lub poza szpitalnych, w których czuje się bezpiecznie, i w których udzielane są świadczenia zdrowotne”.
Możliwości…

Decydujesz się?

W związku z brakiem przeciwwskazań prawnych, co do odbywania porodu w domu, wiele z nas może dziwić fakt, że porody domowe to rzadkość, a wręcz „fanaberia zamożnych”. Jakie jest tego wytłumaczenie? Przede wszystkim do porodu domowego kwalifikowane są ciężarne, których ciąża przebiegała w sposób fizjologiczny, a ryzyko porodowe określane jest jako niskie. Do porodu domowego kwalifikuje ciężarną doświadczona położna lub lekarz położnik, biorąc pod uwagę wiele czynników prognostycznych. To położna bierze bowiem odpowiedzialność zarówno za matkę jak i za dziecko. Często zdarza się więc, że nawet kobiety, których ciąża przebiegała w sposób fizjologiczny, rodzą w szpitalu np. z powodu przebytego cięcia cesarskiego, czy położenia miednicowego płodu.
Możliwości odbycia porodu domowego często ograniczane są również przez budżet domowy przyszłych rodziców. Obecnie porody w domu nie są bowiem finansowane przez NFZ. Rodzice z własnej kieszeni muszą więc zapłacić za położną i wszelkie materiały potrzebne przy porodzie. Często dochodzi do tego np. koszt lekarza neonatologa, który zbada nowego członka rodziny. Powszechna jest więc opinia, że porody domowe to wymysł wyższych sfer. Ja natomiast mam nadzieję, że NFZ zacznie refundować porody domowe, a przez to staną się one dostępną dla każdego alternatywą.

Ważnym ograniczeniem przy narodzinach domowych jest również dostępność położnych. Większość z tych, które odważyły się zmienić i zaczęły odbierać porody domowe, przebywa w dużych miastach (głównie Warszawa, gdzie ostatnimi czasy powstał nawet Dom Narodzin i Śląsk). Najlepiej dane tych położnych znaleźć na stronach poświęconych porodom domowym, lub na stronie niezależnej inicjatywy rodziców i położnych „ Dobrze Urodzeni”.

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Skonsultuj się z lekarzem.

Paulina- jestem studentka 3 roku położnictwa na Collegium Medicum w Bydgoszczy. Kierunek wybrałam z przypadku, ale zanim się zorientowałam, położnictwo stało się moją pasją. W przyszłości chciałabym pracować na sali porodowej. Moim marzeniem jest, aby każda kobieta traktowała swój poród i macierzyństwo jako najpiękniejszy okres w swoim życiu. Mam nadzieje, ze napisane przeze mnie artykuły pomogą przyszłym i młodym mamom, poradzić sobie z nową sytuacją, w której się znalazły.

Komentarze

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.*

  1. JOLA

    Fanaberia! i narażanie bezpieczeństwa swojego i dziecka

    • Zuza

      Dlaczego? Pod wzgledem umieralnosci porody domowe przy ciazach fizjologicznych maja statystycznie tak samo dobre wyniki jak porody z ciaz fizjologicznych w szpitalu. Zas pod wzgledem innych powiklan dla rodzacej i dziecka porody domowe wypadaja statystycznie lepiej od szpitalnych. Mniej ingerencji podczas porodu, mniej porodow zakonczonych cesarka, mniej powiklan w czasie poordu i komplikacji po porodzie.

      Tymczasem w moim okregu srednia statstyczna cesarek w szpitalach przekracza 40% – w szpitalu, w ktorym rodzilam nawet 50%. Wedlug WHO „prawdziwe” wskazania do cesarki to ok. 10%. (Pisze „prawdziwe” w cudzyslowiu, bo wlicza sie w nie rowniez np. ulozenie posladkowe, ktore jest wariantem porodu fizjologicznego. Niestety juz malo kto wie, jak sie taki porod odbiera, wiec chcac nie chcac odsyla sie na cesarke. W ktorej wykonywaniu doswiadczenia nie brakuje).

      Czyli w najblizszym szpitalu mam szanse 1:2, ze trafie pod noz i w 4 z 5 przypadkow, bedzie to cesarka niekonieczna. Ok. nawet jesli akceptuje same ryzyka zwiazane z cesarka (a jest ich kilka: od krwotokow, zakrzepow, torbieli az po raka wlacznie), to co z kolejnymi ciazami, w ktorych po cesrace wzrasta ryzyko powiklan? Naprawde chce ryzykowac powiklania dla moich kolejnych dzieci? A nawet jesli nie wyladuje na stole – co z ryzykami szpitalnego porodu „natutralnego”. Pisze „naturalnego” w cudzyslowiu, gdyz w szpitalu tyle jest roznych ingerencji, ze trudno nadal nazywac taki porod naturalnym. Kazda z tych ingerencji to ryzyko powiklan, kolejnych interwencji i kolejnych powiklan. Naciecie krocza po odbyt – problemy z trzymaniem stolca i moczu; przebijanie pecherza: infekcja szczepami szpitalnymi, antybiotyki; sztuczne wywolanie porodu, oksytocyna, okolooponowe: nieefektywne skurcze, ustanie akcji, przedluzajacy sie porod, zmeczona rodzaca i dziecko, spadek tetna dziecka, kleszcze, proznociagij, „nagla” cesarka.

      Tyle sie straszy kobiety chcace rodzic w domu wizja peknieciem macicy i wykrwawienia w meczarniach. Tymczasem pekniecia macicy w porodach domowych to rzadkosc. Wykrwawienie w meczarniach, tak samo jak stwierdzenia typu „gdybym rodzila w domu, to bym umarla” sa absurdalne. Opierajac sie na najnowszych statystykach porodow pozaszpitalnych z Niemiec (gdzie mieszkam) z roku 2014 – w porodzie domowym, ani na jego skutek nie umarla zadna kobieta.

      Do pekniec macicy natomiast dochodzi najczesciej w szpitalach, wlasnie na skutek ingerencji, np. sztucznego wywolania porodu, uzycia kleszczy, proznociagu, czy po wczesniejszych cesarkach. A przede wszystkim: czy na prawde chce powierzac zycie moje i dziecka w rece przypadkowego asystenta z porodowki, ktorego nie znam, ktory byc moze jest mlodszy ode mnie, porodow odebral raptem trzy, a ktorego dyrektywy musza wykonywac polozne, chocby go stazem o dziescia lat przekraczaly? Pewnie – moge trafic na super ekipe. Z akcentem na „moge”. Moge tez trafic na zadufanych idiotow z brakiem doswiadczeniem, za to z wielkim ego. Przypadek decyduje. Porod szpitalny to jedna wielka ruletka. Tymczasem w domu z osobiscie wybrana doswiadczona polozna, wiem w czyje rece sie oddaje. Poza tym przez caly porod mam stala opieke kompetentna opieke 1:1 (a nawet 2:1, gdyz polozne do porodu domowego przychodza parami). Nie ingeruja bez potrzeby, za to naprawde bacznie rodzaca obserwuja i wspieraja.

      Dla porodu z ciazy fizjologicznej – w domu bezpieczniej.

  2. HelowaMama

    Ja jestem na to zbyt tchórzliwa. I dobrze, bo po porodzie moje dziecko wymagało pomocy- nie oddychało. Nie wydaje mi się,żeby ktoś wybierał poród w domu, bo to modne, to chyba kwestia wielu przemyśleń i świadomej decyzji. Ja dziękuję, ale zapewne są kobiety, które lepiej poradzą sobie w znajomym otoczeniu, niż wśród szpitalnych sprzętów:)

    • Aneta

      Niestety kłopoty mamy i dziecka najczęściej wynikają właśnie z tego, że poród w szpitalu obarczony jest procedurami, nieprzyjaznym (nienaturalnym w sensie emocjonalno – psychicznym) środowiskiem, rutyniarstwem i tym podobnie.

      • HelowaMama

        Coś w tym chyba jest. Spędziłam tam ponad tydzień. Dziecko traciło na wadze, a ja nie miałam pokarmu. Płakałam, obwiniałam siebie. Położne na prośbę o dokarmienie dziecka omal mnie nie pogryzły! W końcu lekarka widząc mój opłakany stan wezwała położną i kazała jej dokarmiać moje dziecko. Mała się najadła, a ja uspokojona- w kilka godzin później dostałam nawału:) W bardziej sprzyjających okolicznościach byłoby szybciej.I sam poród- wśród ludzi, którzy mieli mnie w nosie i nawet nie starali się tego ukryć:)

  3. Mama 3-ki

    rodziłam 3 razy i zawsze przechodziłam męczarnie z tytułu przesiadywania w szpitalu – dała bym wiele za możliwość urodzenia w domu.
    Szpital to suche podejście – kolejny przypadek medyczny do odbębnienia… to masa ludzi – nie zawsze umiejących się zachować. To w końcu sala poporodowa z innymi – wrzask noworodków 24h na dobę, zero spokoju i intymności.

    Fanaberią to jest lecieć na cesarkę bo takie mam widzi mi się a nie naturalny poród w normalnych warunkach i w przyjaznym otoczeniu !

  4. Olenka

    Nie rozumiem kobiet, które rodzą w domu, ale ich sprawa, ja bym ni ryzykowała…

  5. Karo

    Zawsze mnie zniechęcała atmosfera szpitalna, a w szczególności – porodówki. Mam ogromne obawy przed porodem domowym – tym, że coś mogłoby się stać dziecku i nie byłoby możliwości pomocy. Z drugiej strony porody szpitale w moim najbliższym otoczeniu nie są zachęcające – tradycyjnie – fatalna atmosfera, olewka ze strony położnych, złamany bark noworodka, zakażenie E.coli… Wyjątkiem są szpitale z czołówki najlepszych, ale to wyjątki i wszystkich naraz tam nie przyjmą.
    Chciałabym rodzić w wodzie, najlepiej w domu – marzenie, ale póki co w Polsce niedostępne.

    • agama

      Sa polozne, ktore pomagaja w urodzeniu dziecka w wanie w domu, wiec w Polsce jest to mozliwe. Sama rodzilam w domu i czesc porodu w wannie, wyszlam tylko dlatego, ze bylo mi niezbyt wygodnie (mala mielismy wanne) – jesli masz wieksza to znajdziesz polozna(na pewno w wawie) ktora Ci w tym dopomoze. Pozdr

  6. mamma

    Dla mnie poród w domu był „koniecznością” – szansą na poród naturalny. Byłam 4 lata po cesarce – lekarze po raz kolejny chcieli mnie kroić, ewentualnie pilnie monitorować, czyt. podpiąć do ktg na cały poród, co jak wiadomo nie sprzyja rozwojowi akcji porodowej. Po uświadomienia sobie, na czym tak naprawdę polega poród i dobrym przygotowaniu, podjęłam decyzję, że urodzę w domu z położną. Tak się stało, poród był łagodny, bez jakichkolwiek interwencji,

    • Agnieszka

      mamma – dawno rodziłaś w domu? Bo niestety w ostanich przeciwskazaniach na „dobrze urodzonych” widziałam, że CC wyklucza poród domowy i już sama nie wiem, czy przestać o nim marzyć (im wcześniej tym lepiej chyba), czy żyć nadzieją, ze kolejny maluch, którego poczniemy bedzie miał szansę urodzić sie bardziej godnie

  7. Aneta

    Pierwsze dziecko urodziłam w szpitalu, ze wszelkimi tego „przyjemnościami”: oksytocyna, opryskliwością personelu, zaburzeniem procesu porodu, wyciskaniem dziecka, nacięciem i uszkodzeniami krocza. Długo dochodziliśmy do siebie psychicznie, a ja i fizycznie.
    Drugie dziecko spontanicznie urodziło się w domu (planowałam pd, ale nie zostałam zakwalifikowana) i nie wyobrażam sobie intensywniejszego przeżycia. Poród intuicyjny, w pełnym kontakcie ze swoim ciałem, uskrzydlający. Haj oksytocynowy trwał jeszcze kilka dni. Doszłam do siebie praktycznie od razu po urodzeniu łożyska, zaskoczyło mnie, że normalnie chodziłam (śmiałam się, że mogę biec w maratonie), brałam prysznic, korzystałam z toalety. Dziecko piękne, różowe, w przeciwieństwie do starszego, miał piękną kształtną główkę, a też był duże. Od razu przyssało się d piersi. Gdybym miała kiedyś rodzić, to trudno mi sobie wyobrazić inne miejsce na godny, świadomy i piękny poród, niż mój dom.
    Dopiero po tym doświadczeniu widzę, jak okalecza się kobiety w szpitalach (nie wszystkie i nie we wszystkich – nie można generalizować), z czego nas okradziono i jakim przeżyciem tak na prawdę jest poród.

  8. Agnieszka

    My marzyliśmy i przygotowywaliśmy się do porodu domowego. Ciąża była super, maluch troszkę wyrósł, ale nie straszył tym.
    Przy porodzie towarzyszyły nam dwie położne – jedna doświadczona, zrzeszona w „dobrze urodzonych” druga młodsza, która chce zacząć przyjmować porody domowe (a prywatnie nasza bliska znajoma). Ponoć miałam silne bóle od początku – na tyle ,że położne nie ryzykowały wyjścia z domu na spacer. miałam nietypowe skurcze – czułam je w odbycie. Niestety w trakcie porodu podskoczyła mi temperatura (chyba o 2-3 kreski) i nie spadła, więc po jakiejś godzinie pojechaliśmy do szpitala (niech mi teraz ktoś udowodni, ze w szpitalu sprawdzają temperaturę rodzącej co pół godziny – mnie sprawdzili raz, pod koniec porodu).
    W szpitalu oczywiście nie można sie przyznać, że z porodu domowego (rozwarcie dopiero 4cm, więc dobry moment na przyjazd), ale tłumaczyliśmy, że temperatura skoczyła – nikt nie zwrócił na to uwagi ani na izbie przyjęć ani na porodówce.
    Na porodówce oczywiście obowiązkowe KTG – sama czułam, że skurcze daleko sobie poszły… Po godzinie leżenia pozwolili (!!!), zbadali (nadal 4cm) wstać. Jak wstałam tak wróciły skurcze – po godzinie wraca lekarka, badanie – 6cm, tylko coś długo bada… Mówi coś położnej, za chwilę tamta wraca z długimi nożyczkami, które lądują między moimi kolanami – tak, tak… palcem pęcherza nie przebiła, to nożyczkami… Pytać o zgodę? No chyba pani jest śmieszna… Po przebiciu pęcherza znów przywiązują KTG do łóżka na kolejne 1,5 godziny (znów bez skurczy). Kolejne badanie, a rozwarcie dalej 6cm. Koleżanka (położna, ale nie przyznała sie do tego – była ze mną na zmiane z mężem, bo przecież 2 osoby nie moga być ze mną) prosi w moim imieniu, zebym mogła wstać. po pół godzinie dostaje pozwolenie i znów w pionie skurcze sie uaktywniają i przez godzinę spaceruję, tańczę, bujam się.
    Przychodzi lekarz, bada – 8cm. No to super. Ale na KTG nie widać skurczy… To podepniemy oksytocynę – ale ja nie chcę. No jak to nie chce, bez skurczy nie urodzi. czuję sie głupia, koleżanka na korytarzu (bo przecież badanie), bez wsparcia zgadzam się (w końcu to 8cm, może rzeczywiście trzeba przystymulować skurcze, a ja dam radę)
    Oczywiście KTG… Po oksytocynie, to co wcześniej odczuwałam jako „dam radę” zaczyna się „nie jestem w stanie nawet usiąść”, a KTG nadal ledwo zauważa (bo ja czuję te skurcze w odbycie, no i po oksytocynie w krzyżu, ale nikt mi nei wierzy). Po pierwszej kroplówce przychodzi lekarz – postępu porodu brak. Nawet jak mnie odpięli, nie pupa tak mnie boli, że mam siły chodzić. Prysznic nie pomaga. po godzinie postępu brak… Lekarz wspomina cesarkę. Ja nie chcę znieczulenia. Kolejna godzina, nadal 8cm, KTG nic nie wskazuje, ja godzę sie na cesarkę (dziecko sie nie wstawiło, jak leżałam 3/4 porodu). Po godzinie przychodzi anestezjolog, ustawiam się do znieczulenia. Zaaplikował, krzyżowe zniknęły, te w odbycie nie. Anestezjolog mówi, ze te nie znikną, bo sa parte (kurcze, jakie parte – od 24 godzin??!! – ale wtedy nie myślę logicznie). Po kolejnej godzinie zaczynam czuć krzyżowe (znieczulenie mija, a ja przecież czekam na CC) – mąż idzie po anestezjologa, który po podaniu mówi, że w to samo wkłucie przy ewentualnej CC będzie podawał znieczulenie (jak to ewentualnej?? przecież ja teraz miałam być do CC znieczulana – nie, to było zewnątrzoponowe… którego nie chciałam…).
    Przychodzi położna i bez badania każe już przeć – skoro czuję bóle w odbycie, znaczy sie, że parte mam (w to, ze od początku te skurcze tam czuję nie wierzy).
    Po pół godzinie zagląda lekarz. Pyta ile czasu parte (położnej, no przecież nie mnie) – pada, że 2 godziny. No to cesarka…
    I teraz moje pytania:
    Dlaczego
    – musiałam leżeć przez większość porodu
    – nikt mi nie wierzył, że miałam mało typowe skurcze
    – nikt nie zwracał uwagi na to, że cudownie rozwarcie następowało po tym, jak mogłam chodzić (skurczy wtedy zmierzyć nie mogli)
    – próbowano mi cichaczem przebić pęcherz (i ile jest takich sytuacji, że pęcherz „niechcący” pęka podczas badania)
    – po mojej zgodzie na CC podano mi ZZO (o które pytano mnie wcześniej i którego nie chciałam)
    – tak ważne było wskazanie KTG a tak mało istotne to co ja mówiłam
    – położna bez pytania wbijała mi się w żyłę i z fochem odpowiadała, jak się dopytywałam po co
    – ile kobiet po ingerencjach w poród (ZZO nierzadko kończy się spadkiem tętna dziecka) przekonuje się, że CC uratowało życie, że było wykonane w ostatniej chwili, że tylko dzięki szybkiej reakcji lekarzy dziecko jest zdrowe/żyje

    Decydując sie na poród domowy liczyliśmy się z tym, że może się nie udać. Wybraliśmy szpital, który ma opinię takiego, w którym rodzi się naturalnie. Może trafiłam na złą zmianę. Może personel miał zły dzień (tłumu nie było, przez te godziny mojego porodu były tylko 2 inne mamy na porodówce). Ale naturalnie przestało być, jak mnie przywiązano do łóżka, a już na pewno jak przebito pęcherz. Jak podano oksytocynę to już nie było siłami natury. Później już nawet nie drogami…
    Wiem, że mogłam bardziej się bronić przed tym. Ale… szpital ogłupił mnie… na moją odmowę oksytocyny lekarz tak się na mnie spojrzał, jakbym kazała mu zaszyć krocze, żeby Antek nie miał wyjścia. Patologię tego wszystkiego dostrzegłam dopiero później.

    Kolejny poród chciałabym też spróbować w domu. Jednak nie wiem, czy położna zgodzi się na poród domowy po CC – ma do tego prawo i będę musiała sie z tym pogodzić, choć mam nadzieję, że podejmie ryzyko.
    Tylko czemu fizjologiczne zakończenie ciąży stało się przypadkiem dla lekarzy, których powołaniem jest leczenie?

    • Zuza

      Dlatego, ze lekarze ksztalceni sa pod katem patologii – nie fizjologii. Tzn. sa mistrzami cesarki, ale jak wyglada naturalny bezinwazyjny porod od poczatku do konca, to z nich malo ktory widzial. Poza tym sa zwiazani standardowymi procedurami szpitalnymi, ktore maja zabezpieczyc szpital przed ewentualnymi pozwami, no i ulatwiaja plynna prace porodowki. Twoja opowiesc szpitalna bardzo przypomina moja historie. Wspolczuje, wiem co czujesz.

      Pojechalam rodzic pierworodnego po nocy skurczy z 2 cm rozwarcia. Opierniczono mnie, ze to jeszcze nie porod (racja- z takimi skurczami i wiekszym rozwarciem chodzilam przy corci jeszcze tydzien po miescie). Chcialam wrocic do domu – nie pozwolono – bo porod w trakcie. Skurcze ustaly (of course – to jeszcze nie byl porod). Podano oksytocyne, zeby wznowic skurcze. Rezultat – czeste, bolesne, nieefektywne skurcze. 1 cm na 8! godzin. Wiecej oksytocyny. Wymioty. Przyciskano mnie za barki, do lozka, zebym zostala w pozycji lezacej. Przypadkowy (mlodzszy ode mnie) asystent dyzurny podal mi omylkowo insuline. Po 24 godzinach okolooponowe („prosze tu podpisac”), bo pacjentka nie wytrzyma. Po okolooponowym skurcze ustaly. Wiecej oksytocyny. Przy kolejnym badaniu waginalnym „omylkowo” przebili pecherz. 2 h pozniej goraczka, infekcja jakimis szczepami szpitalnymi i gruba dawka antybiotyku. W koncu po 30 godzinach na porodowce – parte, ktorych pod znieczuleniem nie zauwazylam. Naciecie do odbytu, po ktorym rok nie umialam trzymac stolca. 6 godzin, w czasie ktorych po mnie krzyczano, ze zle pre, grozono („bo jak zaraz nie wyjdzie to…!”). A ja tych skurczy kompletnie nie czulam. Zeby wiedziec, kiedy przec musialam patrzec w monitor. No i w koncu rewelacja – synek wyszedl patrzac w sufit („aaa to wiele tlumaczy!”). Przez 6 godzin partych i 10 badaniach waginalnych nikt nie zauwazyl, ze dzieciak sie przekrecil w zla strone? Serio, nawet pan szanowny ordynator? A stalo ich tam gapiow na koniec dziewieciu: lekarz dyzurny, ordynator, polozna, jej uczennica i 5 studentow. Dobrze tylko, ze synek okazal sie przekorny i przez cale 6 h partych chyba spal, bo puls mial idealny, wiec nie mieli podstaw mnie wywozic na „nagla” cesarke. I dobrze, ze nie zauwazyli, ze zle lezy, bo raczej nie ucza ich jak sie takie dziecko obraca, tylko, ze taka anomalia to pod noz. Przemilcze juz jakie paranoje odstawiono w szpitalu w kolejnych dniach po porodzie. Wspomne tylko, ze synka omylkowo podlaczono do glukozy, na skutek pomylenia kartotek i „niewystarczajacej komunikacji miedzy oddzialami”. Rodzac w szpitalu czulam sie jak w skeczu porodowym z Monty Pythona: „Co mam robic? Nic, moja droga, nie ma pani kwalifikacji”.

      Coreczke rodzilam w domu. Na raty. Skurcze przychodzliy i odchodzily przez tydzien, a z nimi powiekszalo sie stopniowo rozwarcie. W dzien ostatecznego porodu bylo juz 5 cm. Rodzilam w wodzie. Bez zbednych badan waginalnych, srodkow dozylnych i innych interwencji. Mialam 5-10 minutowe odstepy miedzy skurczami – nawet w czasie partych, ktorych bylo raptem 3. Wyparlam mala w 15 minut w nienaruszonym worku owodniowym. Dodam – mala tez zle odwrocila sie w koncowej fazie rozwarcia i ulozyla sie w kanale rodnym twarzyczka w gore, dokladnie jak synek – najwyrazniej mam do tego predyspozycje. Tyle, ze moje wspaniale polozne wylapaly to od razu – zauwazyly, ze kopie w niewlasciwym miejscu brzucha. I mala zwyczajnie odwrocily w 15 minut. Tak – wiedzialy jak sie to robi, to nie byl ich pierwszy taki porod. Urodzilam w kolejne pietnascie (na marginesie – macica sama parla). Moja polozna poglakala mnie ze wzruszenia po glowie. A potem bylo pierwsze badanie na moim brzuchu. 2 godziny po porodzie wstalam i poszlam dokonczyc przerwane pranie. Brak problemow z laktacja czy z trzymaniem stolca. Drobne pekniecie na wargach sromowych, zszyte bezbolesnie jednym szwem. Porod w domu wspominam jak mile spotkanie w damskim towarzystwie. Przy rogaliku i kawie.

      Nastepne zdecydowanie rodze w domu. Bezpieczniej dla mnie i dziecka. A poza tym przyjemniej i zwyczajnie codziennie. Nikt nie krzyczy „przyj”, nikt nie wtacza do pokoju drogich „maszyn, ktore robia PING”, na wypadek inspekcji ordynatora.

      Nie zrozumcie mnie zle. Nie bede rodzic w domu z lozyskiem przodujacym, dzieckiem ulozonym w poprzek, wada serca, czy chocby z cukrzyca – to sa patologie ciazy i z takimi zwroce sie do specjalistow od patologii w szpitalu. Mam tylko nadzieje, ze i kolejna ciaza okaze sie podrecznikowa i bede mogla rodzic po ludzku u siebie w duzym pokoju.

  9. Szkoła rodzenia Gaja

    Witam wszystkich serdecznie :) Podoba mi się ten artykuł bo pisze nie tylko o zaletach ale i o wadach porodu domowego. W naszej szkole rodzenia porody domowe traktujemy NORMALNIE – jako przysługujący każdej Kobiecie wybór, jako jedną z opcji. Osoby z naszego Zespołu to min. położna Dorota, która – jako jedna czterech położnych w Poznaniu – takie porody przyjmuje i która przyjęła mój poród oraz poród naszej Douli Marianny. Mówiąc o porodach domowych podczas zajęć, czerpiemy więc z własnego doświadczenia. Tak naprawdę dla prawidłowego przebiegu porodu najważniejsze jest to by podczas porodu kobieta czuła się bezpiecznie. Jeśli więc kobieta czuje się bezpiecznie w szpitalu – rodzi w szpitalu. Jeśli czuje się bezpiecznie w domu (a jej przebieg ciąży i stan zdrowia na to pozwala) – rodzi w domu.

  10. Natalia

    Kobieta powinna mieć wybór – jeśli ufa swojemu ciału, nie ma przeciwwskazań i w domu czuje się bezpiecznie to właśnie tam powinna urodzić! Odbieranie porodów odbywa się w szpitalu, w domu położna przyjmuje poród. Różnica jest ogromna. Rodziłam w domu i nie wyobrażam sobie by robić to gdzie indziej.

    Do szpitala udają się osoby chore, których życie jest zagrożone, a nie zdrowe w naturalnym procesie, i tylko po to by ktoś ów naturalny proces zepsuł ( wypełnianie dokumentów, wywiad, wenflon… oczywiście na wszelki wypadek, badanie jedno, drugie.. piętnaste, kręcących się ludzie, światła, rozkazy oraz pozycja do rodzenia – wygodna dla lekarza). Chcę mieć wybór i wybieram – dom w którym ja jestem najważniejsza i wszyscy podporządkowują się do mnie, a nie jestem wtłaczana w ramy, które ktoś uznał że są najlepsze (dla kogo?)
    Jest jeszcze jeden ważny aspekt – po porodzie w domu tata od początku i przez cały czas może przebywać z dzieckiem.
    Standard okołoporodowy gwarantuje nam wiele – gwarantuje niestety tylko na papierze…

    Nie ryzykowałabym porodu w szpitalu – przyspieszacze porodu, zakażenia wewnątrzszpitalne, rutynowe nacinanie krocza, niewłaściwe podejście personelu, łatwość podjęcia decyzji o cesarce…

  11. Eve

    Ja jestem mamą czwórki dzieci. Poród domowy zawsze był dla mnie swego rodzaju ideałem, na który jednak sama bym się nie zgodziła ze względu na warunki sanitarne (mam psa i dwa króliki). Wszystkie moje dzieci przyszły więc na świat w szpitalu. Nie było moim zdaniem tak źle, ale też rodziłam szybko – pierwszą córkę 4,5 godziny, każde następne krócej. Dwa razy miałam oksytocynę, raz mnie nacięli. Trzy razy dostałam Dolargan wbrew woli, to moje najgorsze wspomnienie. Trzy razy leżałam, bo chciałam – skurcze czułam w udach, więc nie mogłam ustać, choć położne namawiały mnie do aktywności. Ale najlepiej wspominam ostatni poród – chciałam wyjść z domu jak najpóźniej, żeby nie przebywać w szpitalu zbyt długo. Skurcze poczułam ok. piątej rano. Obudziłam męża, wykąpałam się, spakowałam. Zrobiłam mleko starszemu synkowi. Kiedy się ubrałam, nadszedł akurat skurcz, więc usiadłam – i chlusnęło :) Pojechaliśmy więc do szpitala, zbadano mnie, stwierdzono – na porodówkę. Na górze, jak tylko podłączono ktg, poczułam niepohamowane parcie i na drugim skurczu wyszedł synek :) To był mój najaktywniejszy, najszybszy (1h50min – takiego wyniku życzę wszystkim przyszłym mamom :)) i najbardziej naturalny poród. Oraz zero pęknięcia, zero zmęczenia i pierwsze dziecko, które karmię piersią. Jednak synek urodził się sinawy – „zalany”, oraz ma lekko cofniętą żuchwę i w swoją pierwszą noc zaczął się zatykać opadającym do gardła językiem i miał bardzo słaby odruch łapania piersi i ssania, dlatego nieoceniona okazała się pomoc neonatologa, konsultantki laktacyjnej i położnych, jak i odessanie wód płodowych z dróg oddechowych. Po tym doświadczeniu odnoszę wrażenie, że taka forma porodu jest najlepsza – maksymalnie długi czas spędzony w domu lub podobnych do domowych warunkach – bez żadnej ingerencji i z poszanowaniem intymnego charakteru chwili, ale jednak ostatnia faza w otoczeniu sprzyjającym interwencji „w razie czego” :) Najbliżej złotego środka wydaje mi się oddział pokazywany w serialu „Porodówka” na kanale TLC, z kameralnymi pokojami porodowymi. A porodom domowym mówię – jasne, ale nie jest to dla każdego. Przede wszystkim nie dla każdego domu.
    Pozdrawiam :)

  12. Czesia

    Urodziłam pierwsze dziecko w szpitalu, drugie w domu – mam więc porównanie. Już podczas pierwszej ciąży marzyłam o porodzie domowym, niestety nie znalazłam położnej. Jestem „książkowym przykładem” gorących zwolenników porodów domowych. Jeśli tylko mama i dziecko są zdrowe, to poród domowy jest jak najbardziej bezpieczny, śmiem nawet twierdzić, że bezpieczniejszy niż w szpitalu, Lekarze w szpitalu przez ileś lat studiują przypadki patologiczne, powikłania itp. Praktycznie nie mają pojęcia o naturalnej fizjologii porodu. Pozycja leżąca wymuszana w większości szpitali utrudnia poród, wydłuża go, stanowi zagrożenie dla dziecka (pod koniec ciąży nie zaleca się spania na plecach, aby dziecko nie uciskało żył i nie odcinało swoim ciężarem dopływu tlenu do łożyska, ale już podczas kilku – kilkunastogodzinnego porodu taka pozycja jest jak najbardziej OK…?)
    W szpitalu doświadczyłam bardzo bolesnego nacięcia krocza, wyciskania łożyska – żeby Pani doktor mogła się szybciej położyć (poród w nocy), co zaskutkowało koniecznością łyżeczkowania, zabrano mi synka po kilku minutach, choć z płaczem prosiłam o kilka chwil więcej dla nas, szantaż psychiczny i emocjonalny („pani nie prze, pani udusi dziecko” itp.)… Do tego mega foch lekarki – gdy ośmieliłam się poprosić o niepodawanie oksytocyny i potem już przez cały poród lekceważące jej traktowanie, upokarzanie itp. (czułam się jak jakaś idiotka niedorozwinięta…) Ogólnie porażka i masakra…

    Poród domowy… brak słów… :) Zdecydowanie szybciej, łatwej, z kochaną, uśmiechniętą położną, która mnie cudownie wspierała, chwaliła („tak, świetnie, PIĘKNIE rodzisz”). Człowiek dostawał skrzydeł i z uśmiechem wdał na świat swoje dziecko. A są to przecież jedne z najważniejszych chwil w życiu kobiety:):):) Po porodzie normalnie wstałam, kąpałam się, chodziłam, mogłam jeszcze tego samego dnia wyjść do ogrodu, odwiedzić sąsiadów… Córeczka urodziła się spokojnie, w rodzinnej atmosferze, z dumną i szczęśliwą mamą (a nie stłamszoną, upokorzoną i zapłakaną…) Oczywiście bez najmniejszego pęknięcia krocza (poprzednio – dwa tygodnie cierpienia po masakrze przez lekarkę)

    Cała ta szpitalna medykalizacja… Moim zdaniem 90% dziecięcych porażeń mózgowych to skutek spartaczonych przez personel szpitalny porodów. Do tego zakażenia, gronkowce, połamane barki, zmasakrowane krocza itd… Temat rzeka.
    Szpital jak najbardziej – dla mam z powikłaną ciążą, dla mam, któe psychicznie lepiej czują się wśród skomplikowanej aparatury 9położne w domu też są w stanie zbadać częstość skurczy, tętno itd. – mają swój odpowiedni sprzęt), dla mam BARDZO ODWAŻNYCH, które nie boją się przypadkowego personelu i tych wszystkich okropieństw szpitalnych itd.

    Jestem w 7 mcu 3 ciąży i modlę się o poród domowy. Choć niestety bije po kieszeni – wolę oszczędzać, niż narażać dzidziusia i siebie na wredną sfochowaną lekarkę w szpitalu, która potrafi człowiekowi w takiej sytuacji jak poród robić na złość… (a rodziłam w Poznaniu – niby duże, postępowe miasto…)

    • mimi

      Mam nadzieję, że mój drugi poród będzie wyglądał tak jak Twój.
      To bardzo ważne co piszesz o upokorzeniu w szpitalu, ja nie mogłam sobie z tym poradzić. A jeszcze bardziej z wyrzutami odnośnie sposobu przyjścia na świat mojej córki – to, co spotkało ją w szpitalu po narodzinach było zupełnie czymś innym niż jej obiecywałam…
      Nie pozwolili jej ze mną poleżeć nawet minuty po porodzie – oczywiście, mierzenie, ważenie, kropienie oczu i szczepionki są najważniejsze – dzięki czemu pierwsze chwile mojego macierzyństwa to wspomnienie absolutnie roztrzęsionej i rozżalonej istotki, której nie potrafię niczym uspokoić. Depresja poporodowa była tylko formalnością po takim wstępie…

  13. Myszka

    Nie wierzę o poród domowy, ale innym tego nie zabraniam. Każdy powinien mieć wybór.

  14. mimi

    Przygotowuję się do porodu domowego, który nastąpi za około miesiąc i już nie mogę się doczekać!
    To będzie mój drugi poród, więc wiem co mówię, nie bredzę.
    Pierwszy, rozpoczęty w domu, niestety skończył się w szpitalu – miałam tylko jedną położna, która „obsługiwała” w tym czasie 2 rodzące, ja byłam tą drugą – pierworódką, czyli taką, co to jeszcze nic nie wie, więc może nie wytrzyma bólu…
    Teraz przygotowania wyglądają zupełnie inaczej, dwie kochane i czujne położne, które nie opuszczą mnie niezależnie od przebiegu akcji, duża wanna, świadomość całego procesu, tej ogromnej siły, która sprawia, że poród to dla kobiety jedyna takie doświadczenie w życiu – i dlatego własnie warto przetransformować go w doświadczenie budujące.
    Mimo, że mój poród szpitalny odbył się „siłami natury”, pozostawił silne, niemiłe wspomnienia – ciągłe próby nakłonienia mnie do leżenia, gdy miałam ochotę rozchodzić ból, możliwość wejście do wanny tylko po godzinnym ktg (czyli znów leżenie), podanie oksytocyny bez mojej zgody, błyskawiczne odcięcie pępowiny, nie położenie dziecka na moim nagim brzuchu mimo licznych próśb, nacięcie krocza (krzywo zszyte, co wciąż po 5 latach daje o sobie znać), obojętność, arogancja, łzy. Tylko łożysko udało się wynegocjować po wielogodzinnych dyskusjach (z ordynatorem!) i rośnie na nim piękna brzoza w ogrodzie mojej mamy:)

    • Czesia

      mimi, nie wiem, czy to przeczytasz – wszak artykuł sprzed kilku miesięcy…
      Mam nadzieję, że Wam się udało i spełniłaś swoje marzenie:)

      Mnie się udało – synek urodził się zgodnie z planem – w domku (co prawda „wyskoczył” dzień wcześniej niż chciałam – miał być „prezentem imieninowym” taty ;-))
      Urodził się pięknie w wannie, w pewne słoneczne popołudnie:) Ach, co to był za cud:) Przesłodki bobas:) Tylko żal, że tak szybko rośnie;-)
      Na drugi dzień upiekłam imieninowy sernik.
      Dziś Młody ma 5 miesięcy, lekarza widział może ze trzy razy (wizyta domowa po porodzie plus bioderka i słuch).
      I oby jak najdłużej:)

      • Dorota Dorota

        Czesia, gratuluję :) I trochę zazdroszczę tego doświadczenia. Kto towarzyszył Wam w porodzie? Wszystko poszło bez komplikacji? Pozdrawiam serdecznie :)

        • Czesia

          Dorota, dziękuję:) To był mój drugi poród domowy (trzeci w ogóle). Kilka postów wyżej opisałam krótko doświadczenia z pierwszego szpitalnego i drugiego – a pierwszego w domu. Teraz jestem już 5 mcy po trzecim porodzie, a drugim w domu. Komplikacje były… po tym szpitalnym!
          Domowe – bez porównania:) Fajne, o ile można tak powiedzieć o porodzie:) bo wiadomo, całkiem bezboleśnie się nie da – tym bardziej, że w domu nie stosuje się żadnych znieczulaczy medycznych.
          Komplikacji nie było – prawdopodobieństwo jakichkolwiek jest baaardzo niskie, jeśli jest się zdrowym i ciąża przebiega bez powikłań (dużo informacji i statystyk na ten temat jest w sieci i literaturze). Ja cały czas ośmielam się twierdzić, że wiele komplikacji typu „nagle spadło tętno” jest spowodowanych niepotrzebnymi interwencjami medycznymi podczas porodu w szpitalu, a nieświadome rodzące jeszcze na koniec dziękują personelowi, bo niby dziecko uratowane w ostatniej chwili… ech…
          Przy pierwszym porodzie była mama, mąż i położna. Miały być dwie, ale poszło tak szybko, że druga dojechała już po fakcie:)
          Przy drugim były już obydwie na czas + mąż w roli foto-video ;-) a mama zajmowała się córeczką/ Pierwszy poród – na stołeczku porodowym, drugi – w wannie:)
          Polecam:) Naprawdę nie ma się czego bać, jeśli się jest zdrowym.
          Ja bardziej boję się szpitalnych „rzeźni”, znudzonego, zmęczonego i rutynowego personelu…

          • Dorota Dorota

            Hmm…brzmi świetnie. :)
            Trochę nawet zazdroszczę…:)

Zobacz również