„Nie rozumiem tych nauczycielek. Wiedzą, że odbieram dziecko z przedszkola o 17, to dzwonią do mnie o 15.30, że syn ma gorączkę i mam go odebrać wcześniej. Ja pytam, w jaki niby sposób… Jak mam szybko zakończyć pracę i przebić się przez korki? Co to zmieni, że do mnie dzwonią półtorej godziny przed moim przybyciem i czego one ode mnie oczekują? Że się teleportuję? Skończę pracę, to przecież przyjadę”. Kamila
Po co do mnie dzwonią?
Komentarz Kamili nie jest odosobniony. Julka na jednej z grup dla młodych mam pisze, że odbiera telefony ze szkoły, że jej dziecko źle się czuje. Mimo że podkreślała, że córka w ten sposób zwraca na siebie uwagę, że po odbiorze od razu zmienia się jej humor i wszelkie dolegliwości ustępują, to nauczycielka i tak dzwoni. Rozmowy nie przynoszą efektu i trzeba dziecko odbierać przed czasem. To w
opinii Julii oczywiście wina szkoły. Podkreśla, że mają takie doświadczenie, sporą wiedzę, a nie widzą, jak dziecko doskonale wszystkimi manipuluje.
Tylko, czy to aby nie rola rodzica, żeby zadbać o to, żeby dziecko jednak nie udawało i mówiło prawdę? Zrozumiałe jest, że nauczycielki nie chcą brać za dzieci pełnej odpowiedzialności. Jeśli nawet ich podopieczni mają skłonność do kłamania, to być może akurat w tym wypadku mówią prawdę?
Nic mu nie jest
Kamili wtóruje Kasia, która podkreśla, że zdarzyło się jej odebrać telefon ze szkoły, że jej syn mocno uderzył się w głowę i nabił sobie guza. Tak go boli, że konieczne jest natychmiastowe przybycie do domu. Z kolei Patrycja została zmuszona zwolnić się z pracy, bo jej syn spadł z drabinek w niefortunny sposób.
Zastała go zapłakanego przed gabinetem pielęgniarki z temblakiem na ręce. Po zapytaniu po co ten temblak, nie uzyskała rozsądnej odpowiedzi, tylko nakaz, aby szybko udać się do szpitala, bo ręka na pewno jest złamana. Pielęgniarka szkolna nie miała żadnych wątpliwości. W szpitalu z kolei wątpliwości mieli i to sporo, a do tego całą listę argumentów na „nie”, dlatego odmówili wykonywanie rentgena, nawet na „wszelki wypadek”. Kazali wracać do domu. Patrycja podkreśla, że to absurd, musiała zwalniać się z pracy, jechała po dziecko pełna nerwów, została nastraszona przez pielęgniarkę przy odbiorze i na co to wszystko….skoro dziecku nic nie jest?
Odbiorę, gdy odbiorę
Nie zawsze jednak historie mają szczęśliwe zakończenie. Bywa, że telefony wcale nie są wykonywane na wyrost.
I do tego to nie są przypadkowe sytuacje. Nauczycielki z przedszkoli dobrze znają takich rodziców.
Dzwoni się do mamy lub taty o 10, gdy lek przeciwgorączkowy podany o 6 rano dziecku pomału przestaje działać. Mówi się o tym, że dziecko kładzie się na podłogę, jest rozpalone, a rodzic udaje zaskoczenie. Tak? Ale jak to możliwe? Następnie pospiesznie dodaje, że dojedzie, gdy będzie w stanie, a potem przez dwie godziny nie odbiera telefonu. I przyjeżdża po dziecko de facto o tej godzinie, o której
odbiera je zazwyczaj lub ewentualnie parę minut wcześniej. Dlaczego?
Bo skoro udało się wypchnąć dziecko chore do placówki, to nie ma sensu tracić dnia w pracy. Niestety nikt nie ma tyle wolnego, ile by chciał….. Trzeba dbać o swoje. Nie ma tak wyrozumiałych pracodawców, a dzieci ciągle chorują. Stąd każdy radzi sobie, jak może.
Dziecko nie jest chore
Nie dziwi zatem cały arsenał sposobów i tłumaczeń. Dziecko nie jest chore, tylko kaszle, to nic takiego, to alergia, zmiana temperatury, to tylko lekki katarek.
Istnieją sposoby, by malucha zostawić niepostrzeżenie w przedszkolu…. By zrobić tak, żeby dziecko wyglądało na zdrowe, nawet gdy ledwo stoi na nogach. Potem gdy dzwoni szkoła czy przedszkole, nie odbiera się telefonu, długo się oddzwania, ustala, czy uda się odebrać dziecko wcześniej, a jeśli tak, to kiedy. Czasami to trwa 30 minut, a najczęściej kilka godzin. To, że dziecko w tym czasie leży i męczy się, to już nieważne. Nie ma wyjścia. Życie jest brutalne. Zresztą co za różnica, czy kilkulatek leży na pufach w przedszkolu, czy w łóżku w domu? Choroba była, jest i przyjdzie nieraz, a pracować trzeba.
Komentarze