„Chciałabym, żebyście to opublikowali. Wiem, że nie wszystkim spodobają się moje słowa…. Z drugiej strony jednak jest mnóstwo rodziców myślących podobnie jak ja. Mówiących o tym w prywatnych rozmowach, jednak obawiających się wypowiedzieć głośno, bo nauczyciel bywa pamiętliwy. I jak to kiedyś mówiono z nauczycielami nie wygrasz. Możesz wypowiedzieć swoje zdanie, ale koniec końców ucierpi Twoje dziecko, a tego przecież nie chcesz. Dlatego zagryź wargi i przetrwaj.
Chciałabym, żeby nasz szept, nasze myśli, słowa pisane na forach zostały usłyszane.
Ten rok był dla nas rodziców wyjątkowo trudny. Zostaliśmy zmuszeni, by oprócz wykonywania swojego zawodu, wejść w rolę nauczyciela. I zamiast wsparcia napotkaliśmy na mur niechęci. Szydercze uśmieszki pod tytułem – to teraz zobaczcie, jakie macie „kochane dzieci”, uczcie „gówniarzy”, zajmijcie się Brajankami i Dżesikami. To Twoje dziecko, w końcu spędź z nim czas. Otwierałam szeroko oczy ze zdumienia, gdy nauczyciele z imienia i nazwiska, z profilowym zdjęciem pisali tego typu komentarze. To nie tak, że rodzice byli im dłużni, bo nie byli, jednak to nauczyciele ciągle narzekają na brak szacunku. Czy jednak swoją postawą w trakcie nauczania zdalnego sobie zasłużyli na dobre słowo? Czy nie przekroczyli pewnej granicy?
Niechęć narastała, a teraz sięgnęła zenitu.
Nauka zdalna pokazała, jak bardzo nie lubimy polskiej szkoły. My, rodzice i dzieci. Nie znosimy jej charakteru – opresyjnego, kontrolującego, pełnego złośliwości i pogardy. Tego powszechnego wypalenia, zniechęcenia, chodzenia do pracy, jak za karę. Słysząc czasami, jak wyglądają lekcje zdalne, łapaliśmy się za głowę. Rzeczywistość nas rozczarowała. Przyniosła często przykre wnioski, że szkoła nie jest miejscem przyjaznym.
Po powrocie do szkoły nie było lepiej. Najpierw był bunt wielu nauczycieli, którzy nie chcieli wrócić. Strach i wizja apokalipsy. Szkoła i dzieci były obwiniane za całą epidemię. Pojawiły się wpisy, w których nauczyciele podkreślali, że im w domu wygodnie, mogą uczyć i w tym czasie gotować zupę. Potem przez media przelała się fala mówiąca o strachu przed odpytywaniem i sprawdzianami po powrocie. Psychologowie podkreślali, że trzeba zadbać o relację dzieci, o ich kondycję psychiczną. Teoretycznie nauczyciel powinien o tym wiedzieć. Przecież wydaje się to logiczne, a jednak…nie było.
Gdy w końcu nastąpił powrót, niektórzy dyrektorzy poczuli się odpowiedzialni za wszystko. Wzięli za gębę rodziców i wprowadzili reżim, maski, dezynfekcję, kwarantannę dla cukierków przynoszonych na urodziny, zakaz jakichkolwiek wyjść, bo pandemia, strach. A tak naprawdę wymówka, bo w wielu innych szkołach nie było takich dylematów. Dzieci wróciły bez masek, z uśmiechami, zapraszane do wspólnego wychodzenia do kina, na lody, do parku trampolin. W jednych szkołach Dzień Dziecka był wesoły, w drugich mijał w duchu absurdów.
Po raz kolejny okazało się, że są nauczyciele i nauczyciele, dyrekcja i dyrekcja. Jednym się chce, inni mają świetną wymówkę, by nic nie robić”. Ada
I ja, jako nauczyciel, nie przyjęłabym kwiatów od takiego rodzica.
Napracowałam się na lekcjach i na konsultacjach indywidualnych, jeśli były potrzebne. Już w tamtym roku szkolnym usłyszałam, że „nic na zdalnym nie robili”. Historia się powtarza.
Dobrze, że „mam” rodziców, którzy widzą i pracę w czasie lekcji, i na konsultacjach wpisanych w plan, i na rozmowach wszelakich w miarę możliwości, jeśli była konieczność.
Musiałam też to napisać, bo okazałoby się, że nikt nic nie robił. A to wierutna bzdura.