Wrzesień to co roku czas diagnoz – czyli dużych sprawdzianów z zakresu roku poprzedniego sprawdzających stan wiedzy. Często niezapowiedzianych. Nie na ocenę. Jednak z wynikiem wpisywanym do dziennika. Tak, żeby była wiadomość dla ucznia i rodzica, ile dziecko umie z danego przedmiotu, ile zapamiętało. Oficjalnie, żeby było wiadomo, co trzeba powtórzyć, do czego wrócić. Nieoficjalnie, żeby się załamać (lub rzadziej podbudować, że nie jest tak źle), bo na powtórki i tak naprawdę nie ma zbyt wiele czasu.
Diagnoza z matematyki. Średnia to… marzymy o 50%, czyli na dwoje babka wróżyła
Nauczyciele sprawdzają, wpisują wyniki w procentach w dzienniku. Niektórzy dostają 5 i zbyt szybko cieszą się, że to ocena, a nie wynik procentowy: 5% na 100%. Nie brzmi dobrze. Inni mają 30%.
Szczęściarze – 50%. To już dużo, na tle innych klas. Matematyka wypada szczególnie słabo. 80% to najwyższy wynik w jednej ze szkół. Ma go jedna osoba. Po niej przepaść, bo kolejne noty to 60%. Tyle, ile za czasów, nas rodziców, trzeba było uzyskać, żeby „zaliczyć”. Dzisiaj to „dużo”. Jest się czym cieszyć?
No nie bardzo…
Oceny, oceny
Dzieci uczą się dla ocen. Zazwyczaj. Mam 5 i super. Rodzic się cieszy. Daje mi spokój. Innym razem pyta, czemu nie 6, skoro dzisiaj 6 można dostać za wiedzę z lekcji, a nie za znajomość materiału wykraczającą poza to, co w szkole. Można nawet rozważać, czy dzisiaj w ogóle nie jest łatwiej, bo mamy skalę od 1 do 6, stąd dzisiejsza 5 to jak dawna 4 (?). Szóstka z kolei należy się uczniowi, który zna
materiał w 100%, ewentualnie w 99-98%. Nie jest to ocena zarezerwowana dla laureatów dużych i
ważnych konkursów – tak jak to było kiedyś.
Obecnie na pewno jest inaczej niż przed laty.
Ile z tego pamiętasz?
Z drugiej strony co z tego, że uczeń zdobywa piątki, skoro po wakacyjnej przerwie z materiału z roku poprzedniego pamięta 30%? Co z tego, że miał 5 na świadectwie, skoro z wiedzy z roku ubiegłego pozostało niewiele?
I to nie jest odosobniony przypadek. Matma to zmora uczniów. Nauczyciele to wiedzą i wcale się nie dziwią, że wyniki z matematyki są tak kiepskie. W klasie 1-3 diagnozy wypadają dobrze, ale z każdym kolejnym rokiem jest gorzej.
Wniosek jest taki, że jednak trochę szkoda, bo według statystyk moglibyśmy mieć zdecydowanie więcej zdolnych uczniów w zakresie matematyki. Mamy mnóstwo dzieci mających wrodzoną predyspozycję do bycia naprawdę dobrym z matematyki, jednak gdzieś je w systemie gubimy.
Jak szacuje się około 50% uczniów gdy idzie do szkoły, ma zadatki wskazujące na uzdolnienia matematyczne. Już po 8 miesiącach edukacji początkowej wyjątkowe predyspozycje u większości dzieci zanikają. Z czasem jest tylko gorzej. Z roku na rok coraz bardziej rośnie liczba osób, które sobie zwyczajnie z matematyką nie radzą. Według badań, tylko 12% uczniów przed maturą ma uzdolnienia matematyczne. Dla przypomnienia – z 50%, które je miała przed rozpoczęciem edukacji szkolnej.
Tymczasem matematyka jest podstawowym przedmiotem, który pozwala uczyć się fizyki, chemii. Przydaje się w rozwiązywania problemów i w większości dziedzin współczesnego życia.
Problem z matematyką
Problem z matematyką jest taki, że zwraca na niego uwagę Najwyższa Izba Kontroli. Podpiera się danymi w latach 2015-2017 – co szósty uczeń nie zdał matury z tego przedmiotu. Przy założeniu, że dzisiaj egzamin dojrzałości z matematyki, jak możemy zauważyć na prześmiewczych memach, w niczym nie przypomina egzaminu sprzed lat. Podobnie zresztą jeśli spojrzymy na warunki pozwalające zdać – one również są inne. Bo zaliczony egzamin to już nie dawne 60%, a 30%…. Tym samym samo zdanie egzaminu jest dzisiaj zdecydowanie prostsze niż kiedykolwiek wcześniej.
Matematyka, mimo apeli, pozostała obowiązkowa na maturze. Tak jest w większości krajów europejskich. Nie ma dziś możliwości do powrotu do decyzji z 1982 roku, kiedy matematyka przestała być obowiązkowa na egzaminie dojrzałości.
Matematyka królowa nauk
Dlaczego mamy taki problem z matematyką?
Okazuje się, że problemem nie jest sama matematyka uważana za królową nauk, ale sposób jej nauczania. Zbyt przeładowany program, zbyt szybko wprowadzane treści, za mało czasu na powtórzenia i usystematyzowanie wiedzy….
Dzieci muszą się mierzyć z materiałem niedostosowanym do ich możliwości. Wymaga się od nich, żeby w wieku 10 lat rozumiały w kategoriach operacyjnych, tymczasem to znacząco za wcześniej. Dzieci do 11 roku życia (czasami dłużej) bazują na konkretach. Szybciej i efektywniej im się uczyć, gdy „widzą”, czego się uczą. Lepiej im się pracuje na konkretnych przedmiotach, które są symbolem liczb. Tymczasem w sali szkolnej bardzo szybko się od tych konkretów odchodzi, co utrudnia dziecku zrozumienie tematu.
Jest też problem z nazewnictwem, który ciekawie wyjaśnia Danuta Zaremba w książce „Jak tłumaczyć dzieciom matematykę?”. Dzieci są logiczne, a wbrew pozorom nie wszystkie terminy w matematyce takie są – logiczne. Terminy są umowne. I zwyczajnie trzeba je na pewnym etapie nauki zapamiętać.
W konsekwencji wiele dzieci się gubi. A młodzież uważa „matmę” za wyjątkowo trudną. Tymczasem eksperci podkreślają, że matematyka uczy logicznego myślenia, rozwiązywania problemów, pobudza wyobraźnię. I naprawdę nie warto z niej zbyt szybko rezygnować…
Jak uczyć dziecko matematyki?
Niestety jeśli chcemy, żeby dziecko umiało matematykę, to zdanie się tylko na szkołę może być niedobrym pomysłem. Potrzeba czegoś więcej – pracy z dzieckiem w domu lub zmotywowania dziecka do samodzielnej nauki.
Potrzeba powtórek, rozwiązywania zadań, zaangażowania. Niekoniecznie korepetycji, choć to dla wielu rodziców najwygodniejsze rozwiązanie.
Pomaga rozmowa o matematyce, pokazywanie, gdzie ma zastosowanie matematyka. Niestety bez pracy i zaangażowania się nie obejdzie. Tylko systematyczne działanie ma szansę przynieść rezultaty. Każde braki, luki, zaległości są po prostu niewybaczalne…
Komentarze