Niekiedy mają cenną dla młodych rodziców wiedzę. Innym razem również takt. Mimo to, potrafią denerwować jak nikt inny. Poniższe 10 zdań wypowiadanych przez babcie, dziadków, czy starsze ciocie irytuje najbardziej. Sprawdź, czy Twoi najbliżsi również popełniają poniższe błędy.
Bo się przyzwyczai…
Dziadkowie, mimo starszego wieku, często wykazują mniejszy dystans do rzeczywistości, a zwłaszcza wychowywania i opieki nad wnukiem, niż ich dużo młodsze dzieci. Mówią ciągle o tym, co może się zdarzyć, a czego za wszelką cenę należy unikać. Wchodzą w rolę czarnowidzów, sugerując najgorszy obrót spraw. Często obawiają się za bardzo, zamiast dać młodej mamie i tacie to, czego im nierzadko brakuje: spokój i pozytywne nastawienie.
Najbardziej typowe zdania:
- Nie noś, bo się przyzwyczai.
- Śpicie z nią/z nim? Ciekawe, jak później odzwyczaicie!
- Znowu przy piersi? Nie będziesz mogła go/jej oderwać.
- Odłóż do łóżka, niech nie śpi na Tobie!
Kiedyś to….
Przeszłość nie wróci. Każdy czas rządzi się swoimi prawami. Mimo to wielu dziadków żyje zanurzonych w innej rzeczywistości. Wspomina o tym, jak to kiedyś prało się pieluchy, szybko sadzało na nocnik, rozszerzało dietę, itd.
Same wspomnienia wypowiedziane neutralnym tonem od czasu do czasu nikogo jednak nie dziwią. Problem pojawia się wtedy, kiedy mówienie o przeszłości ma na celu krytykę tego, co młodzi rodzice robią dzisiaj. Kiedy słowa wypowiadane są z dużo znaczącym wyrazem twarzy i tonem, który sugeruje z jednej strony wyższość a z drugiej pogardę, mogą rodzić frustrację.
Jakbym słyszała moją babcię, bo mama jednak aż tak nisko nie upadła ;)
Zgadzam się, że zatruwanie życia młodym ludziom w sumie każdemu kto sie napatoczy i gadanie co slina na jezyk przyniesie jest nasza domena jako spoleczenstwa jako ludzi w ogole
Zgadza się, wielu ludzi takie rzeczy słyszy, ale co z tego wynika? Nie rozumiem celu artykułu. Opisuje kwestie oczywiste ale po co? Brakuje mi tu puenty, podumowania – czegokolwiek.
Może po prostu warto sobie dodac: kup stopery :) :))
„Takie małe dziecko chcesz wysyłać do żłobka??? Nie masz serca!” – o tym, że planuję posłać 1,5 rocznego synka do paszczy lwa…
Ja również muszę się zgodzić z tym co jest napisane powyżej. Co do wygądu to od swojej mamy nie ale od teściowej dostałam kilka uwag. Po czym stwierdza, że sobie nie radze i ona przyjdzie i popilnuje dziecka (chociaż ja cały dzień koło córy jestem)i wg mnie radzimy sobie całkiem dobrze. Nasi rodzice żyją jeszcze w „zeszłym wieku” gdzie nie było za dużego wyboru co do pokarmów dla dzieci, nikt wtedy nie myślał o zdrowym odżywianiu i stąd też uwagi typu: „Ona już powinna mieć zupkę soloną”, „jak to dla dziecka gotujesz osbno?” itp. Nie chcą zrozumieć, żejak od małego dziecko nauczy się zdrowo odżywiać to nie będzie miało problemów w przyszłości. A i ich poczucie że wszystko wiedzą najlepiej jest nieraz nie do zniesienia. No ale cóż trzeba nauczyć się cierpliwości, bo oni źle nie chcą.
I to jest najgorsze, że źle nie chcą, że pewnie robią to w dobrej wierze…I że pewnie sami narzekali, że gdy byli młodzi to ktoś inny zatruwał im tak życie :)
Nagminnie też słyszę, że synek powinien już robić na nocnik. Huk, że nie ma jeszcze roku. Na informację, że mały będzie miał na imię Tymon, zaczęli robić sobie żarty „Gdzie Pumba?”, „Tuman! A nie, to Tymon”. Gdy się przeziębił, mama zadzwoniła do mnie i spytała, co mu zrobiłam :) Aha. I zdarta płyta, to że mamy bałagan i mały przez to może się pochorować :) Bałagan, to paproch na podłodze i zabawki rozrzucone po całym mieszkaniu.
To w takim razie to co jest u mnie w domu powinno zabijać!
Choroba bałaganowa: nieźle!
Co chwilę „Jeszcze karmisz?” :)
Tak, albo czy Cie piersi nie bolą, czy nie lepiej sie uwolnic, zadbac o siebie, dac sobie spokoj z glupotami
Idealna lista. Podpisuję się rękami i nogami
Oni nie mają tolerancji, my ją miejmy:) W ogóle nie drażnią mnie takie uwagi z ust mojej babci. Biorę na to poprawkę, uprzejmie słucham i … robię swoje:) Najgorsze co zdarza mi się słyszeć i to wyprowadza mnie z równowagi, to tego typu teksty od bezdzietnych! Nikt nie zna się na dzieciach tak dobrze jak ci, którzy ich nie mają!
Niestety znam je wszystkie aż za dobrze!
Tekst mojej teściowej gdy zobaczyła mnie pięć dni po urodzeniu bliźniąt: „A Ty tam nie nosisz jeszcze jednego dziecka?” … co Wy na to:)
Po prostu bezcenny ;)
Można się załamać, tyle napiszę. Ja taką teściową to bym chyba zgromiła wzrokiem
Haha, tylko na tyle miałam wtedy siłę. Chyba do dziś mi przykro jak sobie to przypomnę.
To wpadnij do mojej tesciowej he he jej to nawet wzrok nie wzruszy;-)
Dodam jeszcze:”Nie ruszaj dziecka gdy grzecznie i cicho „siedzi” bo zepsujesz:)A co ze wspólną zabawą i zwykłą chęcią „pomiętolenia”Malucha Drogie Babcie?
Moja córka urodziła kilka 3 tygodnie temu. Mieszkam daleko więc wybrałam się do niej na kilka dni, tydzień po przyjściu małej na świat. Sama mam 3 letnią córkę, więc w pielęgnacji itp. jestem na bieżąco. No cóż….wnusia cudowna, dzieci radzą sobie z nią świetnie. Zarówno mam, jak i tata. Moja rola polegała na nauce kąpania bez podkładki gąbkowej, pomogłam pozbyć się potówek. I to tyle- to ich bobasek, nie mój :). Wizyta mojej mamy, czyli prababci…szok. Od samego wejścia się zaczęło…o rety- jak ona jest ubrana- okryj ją bo zmarznie…jak Ty ja trzymasz- zaraz ja przełamiesz….No cóż- moja zdecydowana postawa „zamkneła” jej buzię :). Jestem babcią- jeśli poproszą…poradzę i pomogę. Uważam jednak, że są dorosłymi ludźmi- rodzicami…niech się cieszą tym bobasem.
ZDECYDOWANIE ZGADZAM SIĘ Z KOMENTARZEM ŻE DZIECKO ZAWSZE JEST ZA SŁABO UBRANE.W MOJEJ RODZINIE NOTORYCZNIE TEŚCIOWA SIĘ PYTA CZY NIE TRZEBA COŚ JESZCZE UBRAĆ .
Czytam artykuł i wiem, że w swoich spostrzeżeniach nie jestem sama. Tak, wiem… niby. A jednak często ulegam presji starszego pokolenia lub biorę do siebie uwagi i stawiam pod znakiem zapytania swoje kompetencje rodzicielskie. Zastanawiam się czy tylko ja znam opowieści starszego pokolenia i innych postronnych osób o tym jak to kobieta (mama, babcia, teściowa, ciotka, koleżanka) sama opiekowała się dzieckiem i posprzątała i ugotowała i jeszcze w polu pracowała….? A teraz, każda taka delikatna, że jak dziecko ma pod opieką to już z innymi czynnościami problem i powód do narzekania… Takie opowieści najbardziej chyba wytrącają mnie z własnej organizacji dania, tygodnia… Czy coś jest ze mną nie tak? Czemu ja sobie ze wszystkim nie radzę tak świetnie? Postanawiam poprawę… i co? Budzę się rano (a raczej jestem budzona w połowie najlepszego snu przez syna), dzień się zaczyna i próbuję robić kilka rzeczy na raz, pilnować dziecka i być z nim, bawić się i sprzątać, bawić się i przygotowywać posiłek, bawić się i mieć czas na wszystko inne… i nic nie wychodzi, dziecko rozdrażnione bo mama jest myślami w kilku różnych pomieszczeniach, ja rozbita, bałagan w pełni i nic niedokończone.. Może mi to mówić najwybitniejszy specjalista a ja i tak nie uwierzę, że można robić wiele rzeczy na raz niczego nie zaniedbując i żadna z tych rzeczy nie jest wykonywana kosztem innej. Jak można opiekować się dzieckiem jednocześnie pracując w polu itd…? Otóż, po głębszym zapoznaniu się z tematem okazywało się, że dziecko albo zostawało samo w domu i nawet nikt nie słyszał czy się darło w niebogłosy czy nie (słyszałam też wersję o pozostawianiu dziecka w domowej roboty hamaku z owiniętym szmatką cukrem zamiast smoczka, ale to z zamierzchłych czasów opowieść), albo zostawało pod opieką babci/dziadka… Tak tak… Bo do niedawna rodziny były wielopokoleniowe, aż trudno uwierzyć, że „rodzina na swoim” to całkiem świeży wynalazek. Wracając do tematu, zwracam uwagę, że w tej zewnętrznej wersji opowieści była przecież tak wszechobecna samodzielność i nic o osobach postronnych… Co z tego? Przeważnie ludzie nie wnikąją w szczegóły więc mit o matce polce urósł do rangi prawdy oczywistej i normy. Dziś kobieta spełnia normę jeśli sama wychowuje, sprząta, gotuje, albo jeszcze do tego pracuje. A ta, która korzysta z pomocy babci i odmawia siedzenia sam na sam z dzieckiem w czterech ścianach postrzegana jest jako niezaradna albo jeszcze gorzej: nieżyciowa. Mit najbardziej trafia, zaznaczyć tu należy, do mężczyzn, bo zgodnie ze statystykami raczej rzadziej spotykane jest ich doświadczanie całodobowego przebywania z potomstwem, a ich puste teorie niekoniecznie zostaną zweryfikowane z praktyką. Z niekrytą nutą zazdrości pogratulować pragnę każdej kobiecie, która nigdy od męża nie usłyszała, że cały dzień nic nie robi, albo że ma całe dnie wolne i labę. Jak w tym wszystkim dojść do ładu, kiedy z jednej strony słyszysz takie przechwalające opowiadania o zaradności i samodzielności poparte wygórowanymi wymaganiami osób niewtajemniczonych a z drugiej, czytając książki i czasopisma o macierzyństwie napotykamy się na wskazówki odnośnie korzystania z pomocy bliskich dla równowagi psychicznej… Czy naprawdę sami i nawzajem musimy wpychać się w te puste mentalnie ramy? Czy kobieta może czuć się pełnowartościową tylko pełniąc rolę niezawodnego robota wielozadaniowego? Czasy się zmieniają. Czy naprawdę chcemy powrotu do przeszłości, do czasów, kiedy „baba wychodziła z chałupy urodzić dziecko, żeby chłopa nie denerwować”? A może te wszystkie opowieści zawierają odrobinę zazdrości o dzisiejsze możliwości? Na szczęście mit osiągnął chyba maksymalne rozmiary bo jak widać powoli zaczyna pękać, zupełnie jak kobieta robiąca dobrą minę do złej gry.
O Boże!!!! Jak ja doskonale panią rozumiem!!!! A najgorsze w tym całym zamieszaniu i wtrącaniu się są TEŚCIOWE!!!!!
Teściów przeważnie uważa się za tych gorszych, bardziej denerwujących itd. To oczywiste – łatwiej zaakceptować rady osób,którzy wychowywali nas, rady i zachowania wobec nas stosowane i nam dobrze znane. Poza tym wobec własnych rodziców bywamy bardziej otwarci, łatwiej jest więc odeprzeć „wtrącanie się” , wdać się w jakąś dyskusję itd. Teściowie są obcy (może to i ładna tradycja mówić po ślubie do teściów per mamo, tato…osobiście nie przechodzi mi to przez gardło, uważam, że presja na stosowanie takich tytułów jest niesprawiedliwa i niezrozumiała). Trudno skwitować i zakończyć potok niechcianych rad z tej strony, trudniej wdać się w rozmowę o naszych poglądach.. Ja słucham wszystkich rad, jedne stosuję, innych chociaż spróbuję a jeszcze inne zignoruję. Generalnie robię swoje. Ale kiedy słyszę takie dziarskie opowieści o zaradności to krew mnie zalewa. A słyszałam je i od swoich rodziców, dziadków… i od teściów. Akcent zawsze pada na początek historii…coś w stylu: „Jeszcze ostatniego dnia ciąży tyle a tyle zrobiłam…” a o tym, że akcje takie kończyły się przedwczesnym porodem przeważnie się nie wspomina, później przypadkiem gdzieś ta informacja się przewinie przy innym temacie. Niby niewiele takie przechwałki znaczą, ale gdzieś jednak wjeżdżają na ambicję… koniec końców sama przeforsowałam się tydzień przed wyznaczonym terminem porodu, wody zaczęły odchodzić a dziecko chciało jeszcze posiedzieć, wywoływanie porodu trwało 23 godziny. Dostałam srogą nauczkę za dorównywanie mitom, strachu najadłam się za swoją głupotę, mało brakowało a źle by to się skończyło. I tu stawiam akcent w mojej historii.
Dlatego warto wprowadzać regułę: ja „czepiam” się swoich rodziców, a Ty swoich ;) Czyli ja rozmawiam „na poważnie” z moimi, a Ty ze swoimi. Myślę, że tak najlepiej. A co do reszty: wiem, jak trudno puszczać mimo uszu takie głupie uwagi, ale z czasem chyba człowiek się uczy, choć denerwuje takie zachowanie chyba zawsze ;)
No powiem , że to wcale nie jest takie głupie. Ty się czepiaj swoich ja swoich . Tylko co w momencie kiedy wtrąca się tylko jedna ze stron np. teściowa do synowej i syna ? I najgorsze , że prośby i groźby nie pomagają , bo Ona nie chce źle? Szkoda gadać.
Ciekawa reguła. Nie jestem jednak pewna czy w praktyce by się sprawdziła. Nie zawsze małżonkowie są zgodni w swoich spostrzeżeniach, najczęściej różnych ludzi denerwują różne kwestie. Czy nie przerodziłoby się to w wypowiadanie się w czyimś imieniu? Może nawet bez przekonania? Albo jeśli czepiamy się tylko swoich to czy to oznacza,że swoje odczucia wobec nieswoich ignorujemy? Z drugiej strony taka reguła podkreśla równowagę wad obu stron, a o tym niekiedy się zapomina.
Osobiście obstaję przy zdystansowaniu się, ale to tylko w teorii jest łatwe. Wszystko zależy od relacji, odległości, częstotliwości kontaktu, formy wtrącania się… itd. Niestety zawsze może znaleźć się ktoś sypiący na prawo i lewo dobrymi radami, jak nie teściowa to ciotka,sąsiadka, koleżanka. Prędzej czy później znów przyjdzie nam się z tym zmierzyć. Przydałyby się specjalne lekcje o tym jak radzić sobie z dobrymi radami, albo przynajmniej jakaś broszura przed wyjściem ze szpitala na ten temat.
Ale ja nie twierdzę, że to jest wszystko proste. Zwłaszcza jeśli nie ma dobrego kontaktu między partnerami.
To, że u nas się to sprawdza, nie znaczy, że to idealne rozwiązanie. Jedno z wielu, na pewno.
Z pewnością trzeba się uczyć, czytać, mieć co nieco wiedzę na temat psychologii, dlatego wspomniana broszura jak najbardziej dobry pomysł. Zwłaszcza, że teściowie potrafią wiele namieszać…
Ja bym nie ignorowała roli psychologa, czasami warto porozmawiać z kimś z zewnątrz, kiedy poukłada relacje między partnerami, łatwiej mogą się mierzyć z tym wszystkim, co na zewnątrz: także z „dziadkami”.
Nic dodać i nic ująć . Bardzo mądrze się pani wypowiada. Przede wszystkim jak mało kto naprawdę analizuje pani sytuacje , a nie trzyma się utartych schematów. Pozdrawiam
Jak bym slyszala tesciowa dodajmy do tego haslo,,,,,,, za moich czasow ( czyli 50 lat temu) i ja w twoim wieku ha ha kiedy to bylo uffff